Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

tor — jakbym wrócił na światło dzienne, to może zabrakłoby mi następnie odwagi do wypełnienia mej powinności.
— Opat jest więźniem zupełnie innego rodzaju, aniżeli ostatnio odwiedzony. Tego warjacja jest mniej przykra, aniżeli rozum tamtego.
— Jakiż to rodzaj obłąkania?
— Dosyć niezwykły. Uważa się on za posiadacza olbrzymich skarbów. W pierwszym roku uwięzienia ofiarowywał rządowi miljard dukatów złotych, po roku — dwa miljardy, potem trzy i tak dalej. Piąty już rok siedzi, to też niezawodnie panu zaproponuje pięć miliardów.
— W samej rzeczy, jakiś ciekawy osobnik... A jak się nazywa ten miliarder?
— Opat Faria.
— Numer 27? — zapytał inspektor.
— Tak jest. Antoni, otwórz.
Drzwi otworzono i wzrok p. de Boville wpadł ciekawie do ciemnicy szalonego opata, jak go zazwyczaj w więzieniu nazywano. Na środku celi, w kole zakreślonem kawałkiem gipsu od muru oderwanego, leżał prawie całkiem nagi człowiek. W kolisku zaś zakreślonem rysował jakieś linje geometryczne, oznaczając je cyframi i zdawał się być nie mniej pochłonięty rozwiązaniem swego zadania, aniżeli Archimedes, gdy poniósł śmierć z rąk żołnierzy Marcellusa. Na szmer otwierających się drzwi nie odwrócił się nawet. Dopiero oślepiający blask pochodni sprawił na nim wrażenie. Wtenczas dopiero zwrócił twarz w stronę drzwi, a ujrzawszy tak liczne grono przybyłych, powstał i okrył się kołdrą.
— Czy nie masz jakiego żądania? — rozpoczął inspektor zwykłą swą formułką.
— Ja, mój panie, niczego nie żądam — odpowiedział opat, z miną wyrażającą nadzwyczajne zdumienie.
— Nie rozumiesz mnie — odrzekł inspektor — jestem agentem rządu, wydelegowanym do zrewidowania wszystkich więzień i wysłuchania zażaleń uwięzionych.