NUMER 34 I NUMER 27.
Dantes przeszedł już wszystkie szczeble niedoli więźniów, w zapomnianych lochach.
Z początku dumny, co było przejawem jego prawości i czystego sumienia, zwątpił następnie i wierzyć przestał nawet w niewinność swoją. Później spadł z wysokości tej dumy niżej i zaczął prosić nie Boga jeszcze, ale ludzi; Bóg jest ostatnią ucieczką.
Nieszczęśliwy, który od Boga powinienby zawsze zaczynać wtenczas dopiero składa w nim swoje nadzieje, wtenczas dopiero porucza się Jego opiece, gdy go już wszystkie inne nadzieje zawiodą.
Dantes tedy zaczął prosić, ażeby go przeniesiono do innego więzienia, chociażby daleko gorszego, byle innego, zmiana bowiem jakakolwiek, nawet niekorzystna zawsze będzie zmianą. Prosił, by mu przedłużono godziny przechadzki, by dano książki. Żadna z próśb nie miała pomyślnego skutku, prosić jednak nie przestawał. Mówił bezustannie do dozorcy, gdy ten wszedł do celi, jednak był on jakby głuchy i niemy; przemawiać wszelako do człowieka niemego choćby — jest zawsze rozrywką. Dantes mówił dlatego, by słyszeć swój głos.
Doszedł wreszcie do takiego stanu, że zaczął pragnąć, ażeby był wtrącony do więzienia wspólnego, choćby żyć miał ze zbrodniarzami ostatniego rzędu; zazdrościł galernikom, zazdrościł im haniebnej odzieży, kajdan na nogach i piętna na ra-