Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

Dantes chciał się przekonać teraz, czy rzeczywiście jego sąsiad zaprzestał pracy, zaczął więc wsłuchiwać się.
Lecz za murem panowała głucha cisza.
Dantes westchnął, sąsiad najwidoczniej mu nie ufał.
Nie zraziło go to bynajmniej i pracował znowu noc całą.
Po trzech czy czterech godzinach pracy trafił na przeszkodę niespodziewaną; żelazo ześlizgiwało się po jakiejś gładkiej powierzchni.
Dotknął rękami przeszkody, była to belka.
Przegradzała ona otwór z tamtej strony wybity.
Trzeba było teraz wyżej lub niżej zacząć ponownie przebijanie muru.
Boże, mój Boże — zawołał — Boże, który ulitowałeś się nade mną, który zesłałeś mi cień nadziei, który wlałeś w serce moje nową otuchę, który wyrwałeś mnie z objęć śmierci, gdy już napoły martwy byłem — mniej litość nade mną, nie daj mi ginąć w rozpaczy!...
— Kto mówi jednocześnie o Bogu i rozpaczy? — odezwał się głos z pod ziemi.
Włosy zjeżyły się na głowie Dantesowi i ugięły się kolana. Usłyszał ludzki głos! Od lat pięciu słyszał jedynie głos dozorcy i jego gburowate wymysły.
— W imię Boga — zawołał Dantes — ktokolwiek jesteś, ty, któryś się odezwał, mów, mów kto jesteś?
— Kto ty jesteś? odpowiedz pierwszy — rozległ się ponownie głos z pod ziemi.
— Nieszczęśliwy — odpowiedział Dantes.
— Skąd, co za jeden?
— Nazywam się Edmund Dantes, jestem francuzem, marynarzem.
— Od jak dawna tu siedzisz?
— Zostałem aresztowany, a następnie tutaj przewieziony dn. 20 marca 1815 r.
— Za co siedzisz?
— Jestem niewinny.