lekkie westchnienie poruszyło wreszcie usta... Nie można było wątpić, starzec wracał do życia.
— Ocalony! Ocalony! — zawołał Dantes głosem pełnym radości.
Chory rzucał już przytomne spojrzenia, lecz nie mógł jeszcze mówić. Mózg jego potężny działał jednak już z dawną sprawnością, czego przejawem najlepszym był jego ruch niespokojny, drzwi wskazujący.
Dantes zrozumiał odrazu; dozorca się zbliżał!... I rzeczywiście usłyszał jego kroki.
Skoczył przeto co tchu do otworu, wsunął się do niego, kładąc następnie płytę na właściwem miejscu.
Zaledwie wszedł do siebie, w drzwiach ukazał się dozorca i znalazł go spokojnie siedzącego na łóżku. Lecz zaledwie drzwi zamknął za sobą, Dantes znów rzucił się do otworu, by wrócić do chorego przyjaciela.
Opat leżał na łóżku nieruchomy i zupełnie bezsilny.
— Nie myślałem już, abym cię kiedykolwiek zobaczył.
— A to czemu? — zapytał młodzieniec — czy istotnie sądziłeś, że mógłbyś umrzeć?
— Nie, ale że wszystko gotowe było do ucieczki, więc myślałem, żeś uciekł.
Rumieniec okrył lica Dantesa.
— Za co mnie tak skrzywdziłeś? Jak mogłeś pomyśleć, że jabym mógł uciec bez ciebie! Czy istotnie sądziłeś, żem zdolny do tego?
— Widzę, żem się omylił — odrzekł starzec — wybacz mi, bo jestem bardzo słaby i rozbity.
— Bądź spokojny, siły ci wrócą niebawem — powiedział Dantes, siadając i biorąc ręce starca w swe dłonie.
Faria uśmiechnął się do niego i zaczął mówić:
— Przedostatni paroksyzm trzymał mnie w swej mocy około trzydziestu minut. Teraz nie mogę poruszyć ani prawą ręką, ani prawą nogą, głowa ociężała dowodzi, że i mózg doznał wstrząśnienia; przy trzecim ataku — albo zostanę tknięty paraliżem, albo nawet umrę.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.