by, — wspomnij sobie kiedy niekiedy, że stary opat, którego wszyscy mieli za warjata, — warjatem nie był.
Gwałtowne wstrząśnienie zatamowało mowę starcowi. Oczy nabiegły mu krwią.
— Bądź zdrów i żegnaj na wieki — wyjąkał jeszcze Faria, chwytając z konwulsyjnem drżeniem rękę młodzieńca.
— Boże mój, uratuj go, a weź moje życie — zawołał z rozpaczą Dantes, wznosząc błagalnie ręce do nieba.
— Cicho, cicho! — z wysiłkiem zaczął szeptać chory, a drgania konwulsyjne wstrząsać zaczęły jego ciałem — cicho, aby nas nie rozłączono, jeżeli uda ci się mnie ocalić.
— Ocalę cię. I nawet mam dużą nadzieję, bo atak zdaje się być słabszy niż poprzednio, o ile sądzić o tem mogę, bowiem cierpisz teraz o wiele mniej.
— Nie łudź się, dziecko — cierpię mniej, bo słabsze są już dziś moje siły. Oto wzrok mój gaśnie... daj mi jeszcze rękę, Dantesie, bądź zdrów, żegnam cię.
I czyniąc ostatnie wysilenie podniósł się.
— Monte Christo! — zawołał — pamiętaj o Monte Christo!...
I padł z powrotem na łoże.
Atak nastąpił. I bardzo silny. Pokręcone członki, wysadzone oczy, piana krwawa... wreszcie ciało bez ruchu — oto co pozostało na łożu boleści, po istocie rozumnej, co tu przed chwilą jeszcze leżała.
Dantes wziął lampkę, postawił ją na krawędzi łóżka, a wtedy światło drżące oświetliło twarz zeszpeconą i ciało pokurczone, martwe.
Z oczami wlepionemi czekał chwili rozpoczęcia ratunku, wreszcie wziął nóż, otworzył nim zaciśnięte zęby, odliczył dwanaście kropel płynu i zaczął oczekiwać skutku.
Czekał dziesięć minut, kwadrans, pół godziny, ale opat ani drgnął, ani się poruszył.
Drżący, potem zimnym oblany, z najeżonymi włosami... Edmund oczekiwał. Nie mógł rozstać się z nadzieją.
Aż wreszcie wylał resztę płynu w rozchylone usta.
Druga doza wywarła skutek galwaniczny, wstrząśnienie
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/186
Ta strona została uwierzytelniona.