Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

Na te wołania zbiegli się inni dozorcy i czuwająca na dziedzińcu straż.
W jakiś czas przyszedł sam komendant nawet.
Edmund słyszał szmer przy łóżku, na którem trupa poruszono, słyszał głos komendanta, który rozkazywał twarz więźnia oblać zimną wodą i dopiero gdy to nie dało żadnego skutku — posłał po doktora.
Do uszu Dantesa dochodzić zaczęły wtedy śmiechy szydercze, zmieszane z nielicznymi głosami politowania.
— No — odezwał się jeden ze zbirów — warjat połączył się nakoniec ze swymi skarbami!
— Mimo takich bogactw, nie będzie miał czem zapłacić za całun.
— Eh!... alboż to całuny w zamku If tak drogo znów kosztują?
— Być może, że mu oddadzą po zniżonej cenie! Wszakże to osoba duchowna!
— W worku on wszystkie hołdy odbierze!
Przybył lekarz. Rozważał długo, określając chorobę, wreszcie zdecydował, iż śmierć nie podlega wątpliwościom.
Pytania i odpowiedzi następowały jedne po drugich z oschłością i taką bezwzględną obojętnością, że Dantes czuł się dotknięty do głębi serca.
Biednemu zdawało się, że cały świat powinien był czcić tego starca, tak samo, jak on sam czcił go i kochał.
— Nie jestem ja tem zbytnio uradowany, że starzec ten już nie żyje. Był bardzo łagodny, grzeczny i uprzejmy, bez względu na swe warjactwo.
— Prawda, proszę pana komendanta, możnaby go było bez straży pozostawić. On pięćdziesiąt lat by tu mógł siedzieć i ani pomyślałby o ucieczce.
— To mi przypomina regulamin więzienny, że śmierć więźnia musi być stwierdzona według ustanowionych przepisów — rzekł komendant.
— Możesz pan być w tym wypadku zupełnie spokojny; oznaki śmierci są tutaj niewątpliwe.