— Masz rację. Biedny opat zmoknie. Samochcąc naraża się na niebezpieczeństwo kataru.
I głośno obaj roześmieli się.
Dantes nie mógł pojąć znaczenia tego żartu, jednakże zimny strach zmroził mu ręce.
— No, nakoniec jesteśmy na miejscu.
— Nie, musimy jeszcze parę kroków przejść. Pamiętasz, jak ten, cośmy go nie tak dawno wyprawiali w podróż, nie dotarł do celu, lecz rozbił się o skały?
Poszli jeszcze kilkanaście kroków, potem Dantes uczuł, że jeden bierze go za głowę, drugi za nogi i... że zaczynają go kołysać.
— Raz, dwa, trzy... zawołali jednocześnie.
I w tym momencie uczuł, że został wyrzucony w przestrzeń, że przebijał powietrze jak raniony ptak, z niewysłowioną, zawrotną szybkością. Spadał. Zamarło serce.
Spadał coraz szybciej, szybciej i tak okropnie długo...
Aż nakoniec, jak strzaskany maszt, wpadł w wodę zimną jak lód.
Z piersi jego wydarł się nieświadomy krzyk.
Tak więc Dantes został wrzucony w morze, na dno którego ciągnęła go trzydziesto-funtowa kula, do nóg przywiązana.
Cmentarzem zamku If było morze.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.