widział go już, a tylko czuł go jeszcze poza sobą. Upłynęła godzina, a Dantes odurzony poczuciem wolności, które zawładnęło całą jego istotą, śmiało i dzielnie posuwał się w zamierzonym kierunku.
— Bogu chwała, płynę już z godzinę — pomyślał — jeżeli nie pomyliłem się w kierunku, niezadługo powinienem być przy Tiboulen, jeżeli jednak pomyliłem się?
Zadrżał z przerażenia.
— Niech się dzieje wola Boska! — pomyślał. — Płynąć będę, póki mi sił starczy, póki będę zdolny rękami poruszać, póki nie dostanę kurczów w całem ciele. Potem... No! pójdę na dno i będzie koniec.
I płynął, wytężając wszystkie siły. Naraz niebo zasępiło się jeszcze bardziej, chmury piętrzyły się nad niem. Jednocześnie pierwszy kurcz chwycił go w kolanie lewej nogi.
Imaginacja podsunęła mu myśl, że to może naskutek uderzenia kuli i że za mgnienie oka usłyszy huk wystrzału karabinowego. Huk jednak żaden nie doszedł jego uszu.
Naraz dotknął ręką lądu. Wtenczas dopiero spostrzegł, iż to, co w ciemności brał za ciemną chmurę, było masą spiętrzonych skał.
Była to właśnie wyspa Tiboulen.
Stanął na nogach, postąpił parę kroków i wyciągnął dziękczynnie ku Stwórcy dłonie, a następnie padł na granity, wyczerpany zupełnie.
Pomimo wiatru i burzy, pomimo ulewnego deszczu, co już padać zaczynał, strudzony i wycieńczony wysiłkiem zasnął snem, który sprowadza strudzenie ciała, gdy dusza i sumienie czuwają.
Po godzinie takiego snu, zbudził go huk gromu. Burza szalała, jak dziki zwierz spuszczony z łańcuchów. Gęste błyskawice spadały z niebios na ziemię, oświetlając morze i skały.
W ich świetle Dantes się upewnił, że istotnie znajduje się na wyspie Tiboulen, — na wyspie zupełnie niezamieszkałej i bezpłodnej. Powstał i poszedł wyżej, ażeby się skryć w zagłębieniach skał. Burza bowiem szalała z wzrastającą wciąż siłą.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.