Lecz to dzika koza przebiegła około otworu, a teraz spokojnie szczypała trawy na szczycie skały.
Dantes w pierwszej chwili chciał ją zastrzelić, lecz... darował jej życie. Spodziewana radość złagodziła jego serce.
Natomiast uciął suchą gałęź limpy, zapalił ją w żarze, jaki pozostał w ognisku rozpalonem jeszcze rano przez towarzyszów i wrócił z tą zaimprowizowaną pochodnią do jaskini.
Przy jej świetle miał się przekonać ostatecznie, co mu losy dać miały?
Na początek stwierdził, że domysły jego były trafne; motyka istotnie uderzała raz w żelazo, to znów w drzewo.
Utkwił wtedy pochodnię w ziemi i wziął się znów do dzieła.
Po godzinie pracy, całe wieko kufra było odsłonięte. Był on dębowy, gęsto żelazem okuty.
Na samym środku, na srebrnej blasze, jaśniały herby rodu Spadów.
Wszelkie tedy wątpliwości zostały rozproszone ostatecznie. Skarb jest, boć przecie z taką przezornością zakopać musiano kufer z wielkimi skarbami jedynie.
Dantes znów się wziął do pracy, po której cały kufer był z ziemi wydobyty i widać było dokładnie wszystkie okucia, zamki, antaby i zawiasy.
Teraz Dantes chciał wydobyć kufer z dołu, lecz szybko poznał, iż było to ponad siły jednego człowieka. Chciał kufer otworzyć wtedy, lecz przekonał się, że zamki i zawiasy również nieprzełamany stawiały opór. Wierni ci stróże jakby nie chcieli wydać skarbu.
Dantes udał się więc raz jeszcze o pomoc do żelaza; założył ostrze motyki pomiędzy wieko, a boczną ścianę kufra, podważył wieko, które, po dużych wysiłkach, odskoczyło nakoniec, przyczem poodpadały zawiasy.
Gorączkowe drżenie opanowało Dantesa.
Zamknął oczy, jak dziecko, gdy wśród ciemności ujrzeć chce w oczach gwiazdy, których niema; następnie otworzył je i stanął olśniony.
Kufer był podzielony na trzy przegrody. W pierwszej bły-
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/220
Ta strona została uwierzytelniona.