Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/229

Ta strona została uwierzytelniona.

przed jej drzwiami zatrzymał się podróżny, konno przybyły, postawa jego wyrażała szlachetność i dostojeństwo. Był to ksiądz, czarno ubrany, w trójkątnym kapeluszu.
Jeździec zsiadł z konia, przywiązał go do słupa i zaczął obcierać chustką swą twarz zroszoną potem.
Wielki pies, którego już znamy, ujadał zawzięcie.
Za chwilę i sam gospodarz ukazał się na progu.
— Jestem, jestem! — zawołał, zdziwiony przybyciem podróżnego — cicho, Bryś. Niech się pan nie obawia, on tylko szczeka, lecz nigdy nie gryzie. Wina zapewne chcesz pan. Służę natychmiast.. Raczy wielebność wybaczyć mą nieuwagę. Nie spostrzegłem początkowo z kim mam do czynienia. Czego ksiądz dobrodziej żąda? Co rozkaże? Jestem na jego usługi.
Ksiądz tymczasem przypatrywał się Kadrusowi z uwagą, wreszcie powiedział, z wyraźnym włoskim akcentem.
— Czy pan jesteś właścicielem tej oberży?
— Tak jest — odparł zapytany głosem zdumionym — jestem Kacprem Kadrusem. Czem służyć mogę?
— Kacprem?... A tak. Takie istotnie imię mieć powinien mój poszukiwany. Proszę o szczegóły. Czy to pan mieszkałeś przed laty w Marsylii, przy ulicy Meillan?
— Tak jest.
— I byłeś właścicielem zakładu krawieckiego?
— Tak, lecz mi się nie wiodło. Takie panowały w tej przeklętej Marsylii upały, że w końcu ludzie przestali się ubierać. Ale to mi przypomina, że i ksiądz dobrodziej chce się zapewne napić czegoś?
— Dobrze. Proszę mi dać najlepszego, jakie masz w piwnicy wina. A potem jeszcze pogadamy ze sobą.
— Służę — odpowiedział Kadrus, spiesząc się, ażeby przybyłemu nie odeszła ochota wypicia jego butelki wina, które będzie mógł jako „najlepsze“ podać. I wyszedł, zapraszając zarazem przybyłego do wnętrza.
Gdy wrócił, zastał księdza siedzącego przy stole, z głową ukrytą w dłoniach. Ujrzał także za ladą swą połowicę, która zeszła, by przypatrzeć się gościowi.