go przechowywał starannie, w nadziei, że jeżeli go kiedykolwiek uwolnią, to będzie miał byt zapewniony po sprzedaży klejnotu.
— Był to więc, jak mówicie, ojcze, klejnot wielkiej wartości — zapytał Kadrus z błyszczącemi oczyma.
— Wszystko jest względne — odpowiedział ksiądz — niewątpliwie dla Dantesa był wielkiej wartości; oceniono mi go na 50 tysięcy franków.
— Pięćdziesiąt tysięcy franków! — zawołał Kadrus — ależ w takim razie był on chyba wielkości orzecha?
— No, tak wielki to on znów nie jest. Lecz możesz to najlepiej osądzić sam, ponieważ mam go przy sobie.
Wyjął z fałd sutanny małe pudełeczko z czarnego jaszczuru, otworzył je, a przed olśnionym wzrokiem Kadrusa zajaśniał wtedy w całym blasku djament najczystszej wody, oprawny w pierścień wysoce artystyczny.
— I to jest warte 50 tysięcy franków?
— Prócz oprawy, która ma również swoją cenę.
Zamknął i schował starannie pudełeczko do kieszeni.
— Jakimże sposobem, ojcze szanowny, jesteś w posiadaniu tego klejnotu? Czy Dantes uczynił was swoim spadkobiercą?
— Nie, lecz wykonawcą swego testamentu. Miał on trzech przyjaciół i narzeczoną. Jeden z nich nazywał się Kadrus.
Kadrus aż się cały zatrząsł, usłyszawszy to.
Zaś ksiądz mówił dalej, udając, że nie widzi wzruszenia swego słuchacza.
— Drugi nosił nazwisko Danglarsa, trzeci, aczkolwiek był jego rywalem, był niemniej szczerze mu oddany...
Uśmiech szatański rozbłysł na twarzy Kadrusa i uczynił on gest, jakby chciał przerwać mowę księdzu.
— Zaczekaj — powstrzymał go ten — daj mi skończyć. Swoje uwagi później mi zakomunikujesz. Otóż ten trzeci nazywał się Fernand. Co do jego narzeczonej, to miała ona imię... Niestety!... Zapomniałem imienia narzeczonej!...
— Mercedes — podpowiedział Kadrus.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.