PIĄTEGO WRZEŚNIA.
Zwłoka, na którą się zgodził przedstawiciel domu handlowego Thomson i French w chwili, kiedy Morrel najmniej się jakichkolwiek względów od ludzi spodziewał, wydawała się zacnemu przemysłowcowi zapowiedzią powrotu pomyślności, zapowiedzią, że los zawzięty przestanie go może prześladować.
Na nieszczęście, Morrel miał do czynienia nie z jednym tylko domem Thomson i French, co tak szlachetnie sobie postąpił.
Zastanowiwszy się nad tym wypadkiem głębiej, wytłumaczył sobie, że dom ten rządził się tutaj pobudkami egoistycznej również natury. Lepiej bowiem z pewnością jest utrzymać byt człowieka, który nam jest winien trzykroć sto tysięcy franków i mieć je po upływie trzech miesięcy choćby, niż przyśpieszyć jego ruinę i dostać pięć lub sześć procent kapitału.
Inne domy wszelako, które miały z domem Morrela stosunki, czy to przez zawiść, czy też przez głupotę rozumowały wprost przeciwnie. Weksle więc z podpisem Morrela napływały wciąż do jego domu bez najmniejszego opóźnienia terminów. Dzięki prolongacie, której anglik udzielił, były one wykupywane natychmiast.
Zdziwienie było niemałe, gdy pod koniec miesiąca kasa zaspokoiła wszystkich, którzy się zgłosili z pretensjami.
Ufność jednak nie wróciła do zaniepokojonych umysłów.
Przedstawiciel domu Thomson i French nie pokazywał się. O ile się zdaje, wyjechał z Marsylji zupełnie.