I, nie oglądając się, wybiegł z gabinetu.
Gdy Maksymiljan wyszedł, Morrel stał przez czas pewien nieporuszony na miejscu, wpatrując się we drzwi; potem wyciągnął rękę, znalazł nie patrząc sznurek od dzwonka i zadzwonił.
Po chwili ukazał się Kokles.
Nie był to już ten sam człowiek; trzy dni świadomości nieszczęścia strawiły go zupełnie.
— Mój dobry Koklesie — rzekł Morrel tonem, którego opisać nie sposób — miej uwagę zwróconą na drzwi wejściowe, a gdy tylko przyjdzie ów pan, który był tutaj przed trzema miesiącami, pamiętasz przecież? — przedstawiciel Thomson i French, zawiadomisz mnie natychmiast o jego przybyciu.
Kokles nic nie odpowiedział, skinął jedynie głową.
Morrel padł na krzesło, zwracając wzrok na wskazówki zegara. Pozostawało mu już tylko dziesięć minut życia.
Niepodobna wyrazić, co się działo w owej ostatniej chwili w duszy tego człowieka, który nie będąc jeszcze starym, rozstać się musiał ze wszystkiem, co kochał na ziemi.
Wskazówka posuwała się ciągle. Wyciągnął rękę, wziął pistolet, lecz po chwili położył broń, ujął pióro i napisał słów kilka. Potem znów zwrócił oczy na zegar, już nie mógł liczyć życia na minuty, lecz na sekundy.
Ponownie wziął broń do ręki, mając wpół otwarte usta i oczy zwrócone na wskazówkę. Pot zimny zaczął oblewać mu czoło, wtem usłyszał skrzyp drzwi na dole otwieranych. Zegar za moment uderzyć miał godzinę jedenastą.
Morrel siedział nieporuszony, czekał na słowa Koklesa: „ajent domu Thomson i French“ i już zbliżał lufę pistoletu do ust, gdy usłyszał krzyk. Krzyk swej córki.
Obrócił się i zobaczył Julię. Pistolet wypadł mu z ręki.
— Ojcze mój! — zawołała młoda dziewczyna, zadyszana i prawie nieprzytomna z radości — jesteś ocalony!...
I rzuciła się w jego objęcia, podnosząc w górę worek z czerwonego jedwabiu.
— Ocalony?... co ty mówisz, moje dziecię?!
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/036
Ta strona została uwierzytelniona.