dą, trzebaby to uznać za cud Boży. Lecz jest to niepodobieństwo! Niepodobieństwo!
— Lecz i worek ten, który trzymasz w ręku, wydaje się być zdarzeniem nierealnem, a jednak go masz wraz z przedartym wekslem i wspaniałym djamentem.
— Ach, panie, panie!... co to wszystko znaczy wobec faktu, że Faraon wpływa do portu! — wołał Kokles.
— Idźmy — rzekł Morrel, powstając z krzesła — idźmy przekonać się sami. I niech Bóg zlituje się nad nami, jeżeli jest to wiadomość fałszywa.
Wyszli. W połowie schodów czekała, słaniając się, żona Morrela.
Biedna kobieta nie miała odwagi iść na górę, to też nie wiedziała jeszcze o niczem.
Za chwilę wszyscy byli w porcie.
Tłum tam zebrany, rozstąpił się, gdy ujrzano Morrela.
— Faraon!... Faraon!... wołano ze wszystkich stron.
I w istocie, rzecz cudowna, niepojęta! Naprzeciw wieży Ś-go Jana, statek z napisem, białą farbą namalowanym: „Faraon, domu Morrel i Syn, w Marsylji“, zupełnie podobny do dawnego Faraona i również jak tamten ostatnio, naładowany koszenilą i indigo, zarzucał kotwicę i zwijał żagle; na pomoście stał kapitan Gaumart, wydając rozkazy. Stary Penelon przesyła panu Morrelowi jakieś znaki.
Nie można było dłużej wątpić. Zmysł wzroku dawał świadectwo prawdy; dziesięć tysięcy osób stwierdzało niewątpliwy fakt.
Gdy Morrel ściskał się z synem, przy oklaskach całego miasta, jakiś człowiek, z twarzą do połowy zarosłą wielką czarną brodą, za budką strażnika ukryty, przypatrywał się scenie tej z rozrzewnieniem, a następnie szepnął:
— Niech ci Bóg szczęści, serce szlachetne. Bądź błogosławiony za wszystko dobro, jakieś uczynił i jakie uczynisz jeszcze. Zaś wdzięczność moja niech będzie tak tajemną, jak nieznane światu są twe dobrodziejstwa.
To rzekłszy, z uśmiechem w którym przebijały się radość
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/038
Ta strona została uwierzytelniona.