Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/043

Ta strona została uwierzytelniona.

bandytów zemsty rządu francuskiego, sardyńskiego, lub toskańskiego?
— Dlaczego? — odpowiedział kapitan z lekkim uśmiechem.
— Tak. Dlaczego?
— Bo przy takiem spotkaniu ze statkiem handlowym lub jachtem, przenosi się naprzód z niego wszystko, co tylko znajdzie się na nim cenniejszego, na łódź korsarską, następnie wiąże się ręce całej załodze, wreszcie wydrąża na spodzie statku dziurę wielkości beczułki i zostawia się go własnemu losowi. Statek taki po kilku, co najwyżej kilkunastu minutach, zaczyna się skarżyć i jakby jęczeć, potem zwolna zanurza się, wreszcie podnosi się nagle... i gwałtownie zapada w otchłań. Tak przepada statek, o którym mówią, że zatonął. Teraz pan hrabia już zapewne rozumie, dlaczego nikt nigdy nie zanosi skarg i nie żąda pomsty?
Gdyby kapitan był wcześniej opowiedział te tajemnice Śródziemnego morza, kto wie, czyby d‘Epinay odważył się na tak niebezpieczną wyprawę...
W obecnej chwili jednak, gdy statek zmierzał ku wyspie — byłoby rzeczą niegodną cofać się i wracać.
D‘Epinay nie szukał nigdy niebezpieczeństw, lecz z zimną krwią przyjmował je, gdy były nie do uniknięcia.
Statek tymczasem szybko płynął ku wyspie, która, w miarę zbliżania się zdawała wyrastać z łona fal a w przejrzystem powietrzu, ostatniemi promieniami słońca rozświetlonem, wyglądała jakby jakieś wielkie cmentarzysko skał.
Załoga statku, składająca się z czterech ludzi, zdawała się być zupełnie spokojna, widocznem jednak było, że podwoiła czujność.
Zaledwie kilka kilometrów oddzielało ich od Monte Christo, gdy słońce zaczęło się skłaniać ku zachodowi i kryć za Korsykę, której góry wyniosłe, po prawej stronie, odbijały się na niebie. Lekka mgła wstawała z morza i zdawała się płoszyć resztki światła dziennego, nakoniec silny blask słońca, purpurowy, zakwitł na wierzchołkach skał i drżał przez chwilę. Następnie światła stały się bardziej opalowe, z karminu przeszły