Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/044

Ta strona została uwierzytelniona.

w róż, w seledyn, w fjolet, aż nakoniec całą przestrzeń zaległy ciemności.
Korsyka znikła w nocy w przestrzeni, zaś skały Monte Christo czerniały ponuro, jakby były bramami piekła.
W czarnych tych zwaliskach nagle zabłysło światło ogniska.
— Patrzajcie, tam są ludzie — zawołał d‘Epinay.
— Ciszej, panie!
— A mówiłeś, że wyspa nie jest zamieszkała?
— Ja mówiłem, że wysepka nie ma stałej ludności co nieznaczy, by nie była schroniskiem kontrabandzistów.
— I korsarzy?
— I korsarzy — potwierdził kapitan zapytanie d‘Epinay‘a — to też rozkazałem tak okrążyć wysepkę, by nie padł na nas blask ogniska.
— Ogień, wydaje mi się być raczej znakiem bezpieczeństwa, aniżeli obawy, gdyby to byli ludzie, co się lękają być widzianymi, nie rozkładaliby ognia.
— E! to nic nie znaczy — odrzekł kapitan — gdyby pan hrabia znał położenie wyspy, wiedziałbym wtedy, że ogień ten został rozpalony w miejscu tak umiejętnie wybranem, że nie może być widziany ani z Korsyki, ani z Pianosy, dojrzeć go można z morza jedynie!
— Sądzisz więc, że ogień ten wróży nam towarzystwo nie najlepsze?
— Trzebaby się przekonać — odpowiedział kapitan, nie spuszczając oczu z wyspy.
— A to jakim sposobem?
— Zaraz to pan hrabia zobaczy.
Rzekłszy to, kapitan naradzać się zaczął z towarzyszami, rezultatem czego było, że statek zawrócił, a następnie wykonał parę obrotów i ogień znikł im z oczu. Wówczas sternik popłynął wprost ku wyspie, żagle zostały zwinięte, a w chwilę potem statek dotknął brzegu.
Wszystko to dokonane było w najgłębszem milczeniu.
Od zmiany kierunku nikt jednego nie powiedział słowa.
I d‘Epinay milczał również, lecz czas ten zużytkował w ten