bodni, prosimy was, wstąpcie tutaj, bywajcie, pozdrawiamy was...
Majtkom nie potrzeba było dwa razy tego powtarzać, paroma uderzeniami wioseł przybili do brzegu i wyskoczyli na ląd. D‘Epinay poszedł za ich przykładem; karabin miał w ręku, zaś strzelbę na ramieniu; drugą niósł za nim majtek. Że jednak d‘Epinay z ubioru wyglądał na turystę i trochę na poetę, czy malarza, to groźne jego uzbrojenie w nikim nie obudziło lęku.
Majtkowie wyciągali łódkę na brzeg i zajęli się wyszukaniem dogodnego locum na wypoczynek, gdy wszakże jeden z nich zbliżył się do grupy siedzącej przy ogniu, zawołano:
— Nie zbliżać się!...
Majtek wymamrotał coś na swoje usprawiedliwienie i cofnął się pośpiesznie.
— Szkoda, że ci ludzie są tak niegościnni! — zawołał wtedy d‘Epinay — ich pieczeń koźla, sądząc z aromatu, który aż tutaj do nas dochodzi, jest wyborna.
— Jeżeli pan hrabia — rzekł kapitan — ma taki nieposkromiony apetyt, to możeby oni odstąpili nam część jej za nasze kuropatwy, biszkopty i butelkę rumu?
— Wybornie, kapitanie, zaproponuj im to. Ty najwidoczniej masz niezwykły talent do układów. Cóżby to był z ciebie za dyplomata!
W czasie tej rozmowy majtkowie nie próżnowali bynajmniej i rozpalili ogień, który trzaskał wesoło.
Kapitan poszedł, by przeprowadzić układy, lecz dość długo jakoś bawił. Najwidoczniej były jakieś trudności. Nakoniec wrócił.
— No cóż, kapitanie! Zgadzają się? Przyjmują nasz rum i czekoladę?
— Owszem, przyjmują. Lecz jest coś ważniejszego. Sam ich naczelnik, gdy się dowiedział, że pan hrabia jest szlachetnie urodzonym francuzem, zaprasza pana hrabiego do siebie na wieczerzę.
— Tak? ależ przewybornie! Widać że ten ich naczelnik jest człowiekiem cywilizowanym, to też nie widzę żadnej racji, bym
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/048
Ta strona została uwierzytelniona.