Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/049

Ta strona została uwierzytelniona.

miał nie przyjąć jego zaprosin, tembardziej, że i sam nie jestem ogołocony z zapasów, moje Asti Spumnate przyda się na tej uczcie z pewnością.
— O, panie hrabio, nie o to tutaj idzie. Na tej tam wieczerzy nie będzie brakowało niczego. Naczelnik ów stawia jeden warunek, bez którego nie zgodzi się na to, by pan hrabia miał się znaleźć w jego domu.
— W jego domu? — d‘Epinay zapytał zdziwiony — alboż on wystawił sobie tutaj dom?
— Bynajmniej, ale — jak opowiadają ma on tutaj bardzo dogodne mieszkanie.
— Znasz tego ich naczelnika?
— Coś nie coś o nim słyszałem. Mówią o nim, i dobrze mówią.
— Tam, do diabła! I jakiż on mi stawia warunek?
— By pan hrabia pozwolił sobie zawiązać oczy i nie zrzucał przepaski, póki on na to nie da pozwolenia.
D‘Epinay spojrzał badawczo na kapitana, jakby pragnął wydobyć z niego, co się za tą propozycją kryje?
— Jest się nad czem zastanowić, przyznaję — rzekł wtedy kapitan.
— I co mi radzisz? Co ty byś zrobił na mojem miejscu?
— Ja? A cóż ja mam do stracenia? Poszedłbym bez namysłu. Nie dla wieczerzy nawet, lecz przez ciekawość.
— A cóż tam może być ciekawego?
— Proszę pana hrabiego — odpowiedział kapitan głos zniżając — nie wiem, czy to prawda, ale mówią...
— Cóż tam mówią takiego?
— Mówią, że ten naczelnik mieszka w tych swych podziemiach, bo to są podziemia, jakby w najwspanialszych pałacach. Pałac Pitti przy nim, — to fraszka!
— E, dzieciństwo!
— Nie, to najświętsza prawda. Pewien sternik z okrętu „Savoya“ był tam. I wyszedł stamtąd jak obłąkany. Powiada, że podobnych skarbów na całym świecie niema.