PRZEBUDZENIE.
Gdy się ocknął, zdawało mu się, że i dalej żyje w świecie nierealnym, z tą różnicą, iż teraz ułudy były nie rozkoszne, jak dawniej, lecz przykre, jak rzeczywistość.
Marzyło mu się mianowicie, że znajduje się w grobie, grobie ciemnym, do którego, jakby z litości, zagląda jeden jedyny promień słońca. Wyciągnął rękę i natrafił na zimny kamień. Ocknął się zupełnie i zerwał się z posłania.
Rozejrzał się dookoła i poznał, że się znajduje w jakiejś grocie.
Z zaczarowanego pałacu nie pozostało ani śladu.
Łatwo znalazł wyjście, a gdy wydostał się na słońce ujrzał w oddali swych majtków, wesoło gwarzących przy ognisku. U brzegu kołysała się lekko na falach, na kotwicy uwiązana łódź.
Wiatr, od morza wiejący, rozproszył pozostałe resztki odurzenia i d‘Epinay przypomniał sobie zwolna, jak to wczoraj (chyba to było wczoraj?) przybył na tę wyspę, jak został przez Sindbada żeglarza zaproszony na ucztę, na którą poszedł — z zawiązanemi oczyma. Przypomniał mu się podziemny, pełen bogactw pałac, wieczerza, haszysz...
— Więc to było?.. Było!... I naprawdę!? — westchnął.
Szybko jednak otrząsnął się z marzenia i udał się w stronę, gdzie siedzieli jego majtkowie.