Ci, zobaczywszy go, powstali natychmiast, zaś kapitan zbliżył się do niego i rzekł:
— Pan Sindbad polecił nam oświadczyć panu hrabiemu wyrazy poważania swego i wyjawić żal, że nie miał możności pożegnania się z nim. Spodziewa się jednak, że pan hrabia zechce mu to wybaczyć!
— Ach, to ty, kapitanie! Więc to wszystko nie był sen lecz rzeczywistość? Więc na tej wyspie był istotnie człowiek, który mnie przyjmował zaprawdę po królewsku w swym pałacu? — Więc powiadasz, że ten człowiek odjechał?
— Odjechał, panie. A oto jego jacht, tam, w oddali, płynący z rozpiętymi żaglami. Jeżeli pan hrabia zechce wziąć swe szkła przybliżające, to będzie miał możność zobaczenia jeszcze owego żeglarza Sindbada na pokładzie.
D‘Epinay szybko dobył lunety, przyłożył ją do oka, kierując jej wylot w stronę oddalającego się statku, przyczem białą chustką dawać zaczął znaki pożegnania.
W odpowiedzi, lekki obłoczek uniósł się nad jachtem, a potem odgłos wystrzału doszedł do ich uszu.
— Panie, panie!.... czy pan słyszy? — Żeglarz Sindbad żegna pana wystrzałami!
Młodzieniec chwycił wtedy za karabin i wypalił w powietrze, nie mając zresztą nadziei, by słaby odgłos karabinowego wystrzału mógł donieść się tak daleko.
Statek Sindbada nikł i malał w oczach.
Wtedy d‘Epinay zapragnął zobaczyć raz jeszcze grotę, w której go złożono. Odszukał ją łatwo i z zapaloną gałęzią smolną w ręku wziął się do poszukiwań. Dotykał każdej piędzi ziemi, oraz granitowych ścian, lecz nie zdołał odkryć śladu, aczkolwiek na tych bezowocnych poszukiwaniach stracił parę godzin czasu.
Tajemnica podziemnego pałacu nie została odkryta.
Zniechęcony, chciał już porzucić niewdzięczną wyspę, gdy wreszcie przypomniał sobie, że przyjechał na nią w zamiarze polowania. Chwycił więc za strzelbę i szybkim krokiem udał się w góry. Nie minęła godzina, jak zabił dwa kozły i kozicę.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/061
Ta strona została uwierzytelniona.