Majtkowie z radością wzięli się do upieczenia upolowanej zwierzyny, a gdy była gotowa — zasiedli do śniadania.
Pod koniec uczty, d‘Epinay rzucił okiem na morze i dojrzał jeszcze statek Sinbada, który w oślepiających blaskach słońca kołysał się lekko na falach, przyczem zdawał się być nie większy jak jaskółka. Płynął ku Korsyce.
— Mówiłeś mi przecie — zwrócił się d‘Epinay do kapitana — że czcigodny Sindbad popłynął do Malty, ja zaś widzę, o ile mi się zdaje, że jacht dąży najwyraźniej do Porto Vecchio?
— Może pan hrabia przypomina sobie, że w załodze jego statku, o czem wspominałem, było dwóch bandytów korsykańskich.
— Więc cóż z tego? Czyżby on miał zamiar na Korsyce wysadzić tych swoich przyjaciół?
— Ależ tak. Jest to człowiek, który nie boi się ani Boga, ani ludzi, gotów jest jednak zboczyć kilkadziesiąt mil z drogi, by wyświadczyć tem przysługę jakiemuś biedakowi.
— Wyświadczenie podobnego rodzaju przysługi może być jednak bardzo źle przyjęte przez władze?...
— E, co to znaczy dla niego! Albo to on dba o władze? On sobie z nich żartuje! Niech go ścigają!... Owszem. Cóż mu zrobią? Jego jacht jest ścigły i lotny i z pewnością nie znajdzie się statek, któryby zdołał go doścignąć. A przy tem wszędzie, gdziekolwiek wyląduje, cała ludność przyjmuje go z otwartemi rękami i z wszelką spieszy mu pomocą.
D‘Epinay spojrzał uważnie na kapitana i zrozumiał, że pod słowem „ludność“ dorozumiewać się należy wszystkich kontrabandzistów i bandytów Śródziemnego morza.
W pół godziny po śniadaniu wszyscy już byli na statku. Barka płynęła cały dzień. Gdy noc zapadła, d‘Epinay rzucił ostatnie spojrzenia na wyspę Monte-Christo.
Gdy wyskoczył na ląd w Livorno i znalazł się znów we Florencji, w wirze jej zabaw, zapomniał o całem zdarzeniu, myśląc o przyszłych rozkoszach w Rzymie.
W parę dni potem znalazł się już w bramach Wiecznego Miasta i kazał się wieźć jak najszybciej do hotelu pana Pa-
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/062
Ta strona została uwierzytelniona.