Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/066

Ta strona została uwierzytelniona.

— Powozu dostać nie sposób na trzy dni ostatnie, do niedzieli wszelako możeby się znalazł. Czy mam go dostarczyć — zapytał Pastrini, widząc, iż sprawa może przyjąć zły obrót.
— Oczywiście — odpowiedział Morcef — cóż pan myślisz, że będziemy piechotą biegać po ulicach Rzymu?
— A więc spieszę wykonać rozkazy panów. Na kiedy mam zamówić powóz?
— Pragnęlibyśmy mieć go za godzinę.
— Przyrzekam, że będzie — odpowiedział Pastrini, wychodząc wśród ukłonów.
I w rzeczy samej powóz przed upływem godziny oczekiwał przed hotelem. Młodzi podróżnicy zajęli w nim natychmiast miejsca.
Cicerone już na nich oczekiwał, i nieproszony nawet usiadł na tylnej ławeczce powozu.
— Dokąd mam wasze ekscelencje zawieźć? — zapytał woźnica.
— Do hotelu św. Piotra, a następnie do Kolizeum — rozkazał Morcef.
Nie wiedział, biedak, że dla obejrzenia katedry dnia nie starczy, to też był już wieczór, gdy ją opuścili. D‘Epinay dobył zegarka, dochodziła piąta. — Wsiedli do powozu, i kazali się wieźć z powrotem do hotelu, d‘Epinay uznał za najwłaściwsze pokazać Albertowi Kolizeum w świetle księżyca, aby tem spotęgować wrażenie.
W salonie swym zastali już stół zastawiony, to też zasiedli odrazu do obiadu, który był wyborny. Po jego ukończeniu d‘Epinay wydał polecenie służącemu, ażeby powóz zajeżdżał natychmiast, gdyż zawiezie ich do Kolizeum, i że pojadą przez bramę del Popolo, a potem wzdłuż muru, aż do bramy San-Giovanni.
Podróżnicy nasi włożyli już płaszcze, z niecierpliwością oczekując na powrót służącego, gdy drzwi się otworzyły i ukazał się w nich nie przez nich oczekiwany, lecz sam pan Pastrini, bardzo, z pozoru przynajmniej, przestraszony.