Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/068

Ta strona została uwierzytelniona.

czyć nas na Kapitolu i obwoła nas, jak Kurcjusza i Horacjusza, zbawcami ojczyzny!
Gdy Albert wypowiadał te wszystkie żartobliwe projekty, pan Pastrini przybrał wyraz twarzy do tego stopnia zgorszony i męczeński, że żaden malarz, napewno, nie zdołałby go odtworzyć.
— Projekt twój jest istotnie wspaniały, mój drogi Albercie — powiedział d‘Epinay — lecz skąd weźmiemy owych karabinów, strzelb i pistoletów, któremi chcesz powóz nasz uzbroić.
— No, w moim arsenale nie znajdziesz tego wszystkiego z pewnością, u bram Świętego Miasta bowiem zabrali mi nawet mój nóż podróżny.
— I mnie zabrali wszystko u rogatek.
— A! wiesz co, panie gospodarzu, — wybuchnął Morcef — że rozporządzenia podobne są niezmiernie dogodne dla bandytów i złodziei?! Nie mogłoby być inaczej, gdyby ci panowie, opiekujący się spokojem miasta, byli w zmowie z bandytami i dzielili się z nimi zyskami.
Pan Pastrini przyjął zwrot ten z ogromnem, rzecz zrozumiała, zgorszeniem, to też nic nań nie odpowiedział, natomiast zwrócił się do d‘Epinaya ze słowy.
— Pan hrabia wie zapewne, iż u nas niema zwyczaju bronić się przy napaści bandytów?
— Jakto! — zawołał gwałtownie Morcef, którego odwaga burzyła się na myśl, że można dać się obedrzeć... — nie powiedziawszy słowa — jakto niema zwyczaju?
— Tak, panie hrabio, wszelka obrona bowiem byłaby próżną i bezskuteczną. Ciekawa rzecz, jakby się pan obronił kilkunastu ludziom od stój do głów uzbrojonym, nagle wyskakującym z poza drzew przydrożnych.
— Ha, możebym się w tych warunkach nie obronił, ale walczyłbym, próbowałbym odnieść zwycięstwo!
Oberżysta odwrócił się do d‘Epinaya z miną, która mówiła: „pański przyjaciel, panie hrabio, to warjat“!
— Kochany Albercie — rzekł d‘Epinay, — poglądy twe są