Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/080

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dla kupca — może, lecz nie dla mnie, gdyż ja sam go sobie wyrzeźbiłem.
— Ty?... w takim razie zechciej mi powiedzieć, jak się nazywasz?
— Luigi Wampa. A z kim rozmawiać miałem zaszczyt?
— Jestem Sindbad, marynarz.
Gdy pan Pastrini wypowiedział to imię, d‘Epinay głośno krzyknął z podziwu.
— Sindbad marynarz? — zawołał.
— Tak jest — odparł opowiadający — tak się przedstawił Wampie ów podróżny.
— A ty co masz przeciw temu? — wtrącił się Morcef. — Jest to imię bardzo piękne i tyle wspomnień na myśl przywodzi z czasów, gdy się to czytało jeszcze bajki z „Tysiąca i Jednej Nocy?!
D‘Epinay zamilkł. Imię Sindbada obudziło w nim tyle zaciekawienia, co opowiadania o tajemniczym posiadaczu wyspy Monte Christo.
— Wampa — ciągnął dalej przerwany wątek pan Pastrini — z obojętnością najwyższą wrzucił do kieszeni otrzymane dwa cekiny, ukłonił się na pożegnanie podróżnemu i ruszył z powrotem ku swej pieczarze.
Gdy przeszedł już las i znalazł się na polance, usłyszał nagle krzyk i wymawiane z jękiem swoje imię.
Poskoczył, zrywając karabin z ramion, pędem dobiegł do groty, słysząc bezustannie: Luigi! Ratunku!
Był to głos Teresy!
Wbiegł na szczyt skały i wtedy ujrzał, że jakiś potężnego wzrostu mężczyzna unosi Teresę, w stronę lasu.
Jeszcze chwila, a byłby się skrył w gęstwinie drzew.
Wampa na widok ten, stanął jak wryty, potem przyklęknął na prawe kolano, oparł karabin o skalny cypel i zamarł w bezruchu.
Mierzył długo. Nakoniec padł strzał, który jak grom się okazał. Bandyta padł z przebitem kulą sercem.