— I byliście sami?
— Prawie.
— I rozmawialiście...
— O tych, których już niema. O umarłych.
— Aha!... Mówiliście o śmierci. Zaręczam ci, że jeżeli będę miał szczęście znaleźć się przy boku tej pięknej pani, to rozmawiać z nią będę o życiu. O bujnem, pełnem pragnień życiu.
— Wątpię, czy ci się to uda.
— W każdym razie, jeżeli to możliwe, zechciej mnie jej zaprezentować, jak to przyrzekłeś.
— Niech zapadnie kurtyna.
— Cóż u djabła, jaki ten akt długi!
Na szczęście kurtyna zapadła, a w tejże chwili Morcef zerwał się na nogi, pochwycił kapelusz, poprawił krawat i włosy, wreszcie trącił Franciszka na znak że jest gotowy. D‘Epinay, uśmiechając się lekko, podniósł się wtedy również, wziął go pod rękę i wyprowadził z sali; przeszli następnie korytarz, wreszcie Franciszek zapukał delikatnie do loży Nr. 4, którą zajmowała hrabina.
Gdy weszli d‘Epinay przedstawił Alberta hrabinie, na co ta odpowiedziała wdzięcznym ukłonem, zaś d‘Epinayowi podała rękę.
Zaproszony Morcef, zajął swobodnie miejsce na przodzie loży i rozpoczął towarzyską rozmowę o teatrze, Paryżu, karnawale i tym podobnych rzeczach bez treści.
D‘Epinay zaś, nie chcąc Albertowi przeszkadzać, wziął olbrzymią lornetę i zaczął się rozglądać po sali.
Vis-a-vis nich, w loży pierwszego piętra siedziała kobieta niezwykłej piękności, ubrana w strój grecki, który jeszcze bardziej podnosił jej egzotyczną urodę. Poza nią, w cieniu, siedział mężczyzna, którego rysów twarzy nie można było rozpoznać. D‘Epinay wtedy przerwał rozmowę Alberta z hrabiną, zapytując, czy nie zna czasem pięknej greczynki?
— Nie znam jej — odpowiedziała hrabina — wiem tylko tyle, że mieszka w Rzymie od początku jesieni, a także, że nie opuszcza ani jednego przedstawienia w operze. Czasami tylko
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/092
Ta strona została uwierzytelniona.