Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/093

Ta strona została uwierzytelniona.

towarzyszy jej mężczyzna, który siedzi w głębi loży; przeważnie — służący jedynie.
— Jest bardzo piękna.
Rozpoczął się akt drugi. A wtedy towarzysz greczynki, niewidzialny dotychczas, wynurzył się z cienia i zasiadł na przodzie loży. D‘Epinay wtedy ze zdumieniem poznał w nim tajemniczego pana podziemnych pałaców na wyspie Monte-Christo, a także owego nieznajomego, który wczoraj taką niezwykłą prowadził rozmowę w ruinach Kolizeum.
Wyraz twarzy d‘Epinaya doskonale ujawniał zmieszanie, jakie opanowało jego umysł; spostrzegła to hrabina i śmiejąc się zapytała, co mu się takiego stało?
— Pani hrabino — odpowiedział — przed chwilą niepokoiłem panią pytaniem, kto jest ta greczynka, teraz znów zapytuje, czy nie zna pani jej towarzysza?
— Nie. Nawet mu się nigdy nie przyjrzałam — rzekła, biorąc z rąk d‘Epinaya lornetę, przykładając ją do oczu — lecz uczynię to teraz.
— Ależ to musi być jakiś zbieg z grobu! — krzyknęła wstrząsając się cała — jakąż trupio-bladą ma cerę.
— On zawsze jest taki — rzekł w zamyśleniu d‘Epinay.
— A więc go pan znasz? — zapytała hrabina — to ja w takim razie mam prawo zapytać: kto to taki?
— O, mnie się wydaje jedynie, że go już coś dwukrotnie widziałem, lecz stanowczo ręczyć za to nie mogę.
— A ja myślę — rzekła hrabina, poruszając pięknemi ramionami, jakby dreszcz nią wstrząsnął, — że ktokolwiek raz widział tego człowieka, to nie zapomni go już nigdy. I myślę jeszcze, że taki być musiał bajronowski lord Ruthwen. Jeżeli kto, to ten właśnie człowiek utwierdzić może wiarę w upiory.
— Muszę się koniecznie dowiedzieć, kto on jest? — zawołał d‘Epinay powstając.
— O nie!... zawołała z przestrachem hrabina — nie opuszczaj mnie pan. Nie mogę zostać sama. Doprawdy, ja drżę cała.
— Jakto, czyżby istotnie pani się bała? — zapytał d‘Epinay, nachylając się do ucha hrabiny.