Skazaniec chciał się właśnie w tej chwili podnieść, nie starczyło mu jednak na to czasu, gdyż straszliwa maczuga opadła nagle i strzaskała ramię.
Głuchy, przytłumiony szmer przeszedł falą ponad głowami tłumu. Zbrodniarz legł na ramię, jak ranny dzik, twarzą ku ziemi. Uderzenie drugie, w bok, poderwało go ku górze i rzuciło go na wznak. Zbrodzień drgał, lecz trzecie uderzenie w skroń — unieruchomiło go zupełnie.
Wtedy kat rzucił maczugę, dobył z za pasa noża i jednem cięciem rozciął mu gardło, następnie zaczął go tratować nogami; za każdem przyciśnięciem, z otwartej szyi zbrodniarza tryskały strumienie krwi.
Tego widoku d‘Epinay znieść już nie mógł. Rzucił się w tył i upadł na krzesło, na wpół zemdlony.
Morcef z przymkniętemi oczyma zmusił się siłą, by przy oknie pozostać; rękoma jednak chwycił się kurczowo firanek. Gdyby nie to, byłby niezawodnie upadł.
Jeden hrabia stał wyprostowany, groźny i wspaniały, jakby był archaniołem zemsty, karzącej za zło.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.