Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

— Peppino jest bardzo skromnego usposobienia, gdy tylko zauważył, że uwaga publiczna odwróciła się od niego, wpadł natychmiast w tłum, pragnąc zapewne swą osobą nie przyczyniać więcej kłopotu władzom. Nawet nie podziękował kapłanom, którzy z taką gorliwością na śmierć go szykowali. O, człowiek jest zwierzęciem bardzo niewdzięcznem. Ale ubierajcież się panowie, bo pójdziemy, gdy będzie już po wszystkiem.
— I cóż, Albercie — zapyatł d‘Epinay — czy jesteś usposobiony do szaleństwa? Odpowiedz mi, tylko szczerze.
— O nie!... z pewnością! Rad jednak jestem, że nakoniec coś podobnego zobaczyłem. Po takiem widowisku, istotnie, goręcej się pragnie karnawału.
— A więc spieszmy się, panowie, — raz jeszcze powtórzył hrabia.
Nakoniec wszyscy, ubrani w kostjumy karnawałowe, zeszli ochoczo ze schodów i zmieszali się z tłumem, który już falował bachicznie, ogarnięty szałem karnawału. Ponury zazwyczaj plac del Popolo wrzał teraz życiem bujnie tryskającem, pełnem żądz i namiętności. Tłumy masek napływały ze wszystkich stron, przez wszystkie drzwi, przez wszystkie okna prawie.
Powozy również napływały falą bezustanną, przepełnione pierrotami, arlekinami, markizami, dogarressami i wieśniaczkami i t. p.
Wszystko to krzyczało, machało rękami, sypało w oczy gipsem, tłukło jaja, rzucało kwiaty, łaskotało biczykami z bibułek, słowem: szalało.
Nad wszystkiem górował pusty, niefrasobliwy śmiech.
Franciszek i Albert nie odrazu zespolili się z tą wspólną duszą karnawału. Powoli i zwolna ogarnął ich dusze ogólny szał tłumu. Po dobrej chwili dopiero opuszczać ich zaczął rozsądek dni codziennych, szarych.
Garś gipsu, którą ktoś rzucił na Morcefa, okryła całą trójkę białą kurzawą. To ich ożywiło.