Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

— A co? — rzekł hrabia, zwracając się do d‘Epinaya — mówiłem panu, że to tylko nieporozumienie, nic ponadto.
— Hrabia nie jest sam? — zapytał Wampa z niepokojem.
— Jestem z baronem Franciszkiem d‘Epinay, do którego wysłałeś list domagający się okupu, a którego przekonać zapragnąłem, że Luigi Wampa jest człowiekiem, którego słowu można zaufać. Proszę cię, panie baronie, zechciej podejść bliżej — mówił hrabia, zwracając się do Franciszka — oto jest Luigi Wampa, który panu powie jak bardzo boleje nad omyłką, która nie z jego winy się wydarzyła.
D‘Epinay wynurzył się z ciemności, a wtedy wódz podszedł do niego, ze słowy:
— Witam pana barona, witam z radością i uniżeniem. Słyszał pan, co mówiłem do hrabiego Monte Christo. Proszę o wybaczenie.
— Wszystko to dobrze, panie... panie Wampa. Gdzie jest więzień wszelako? Nigdzie go nie widzę?
— Spodziewam się, że nic mu się złego nie stało? — rzekł hrabia, marszcząc groźnie brwi.
— Więzień jest tam — rzekł Wampa, wskazując na celę przed którą przechadzał się wartownik — pójdę natychmiast zawiadomić go, że jest wolny.
I poszedł. D‘Epinay i hrabia Monte Christo podążyli za nim.
— Co robi więzień? — zapytał wódz wartownika.
— Nie wiem, panie. Od godziny w jego celi panuje absolutna cisza.
Wampa uchylił drzwi. Przybyli, przy świetle słabem małej lampki, ujrzeli Alberta owiniętego w płaszcz bandycki i smacznie śpiącego.
— No — zawołał hrabia, z dziwnym, sobie właściwym uśmiechem — jak na człowieka, któremu grozi śmierć o świcie, to wcale nieźle.
Wampa spojrzał na śpiącego Alberta z podziwem, graniczącym z uwielbieniem. Aczkolwiek bandyta, uszanować umiał odwagę swego więźnia.