Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tego nie uczynię. A zresztą, jestem pewien, że gdybyśmy sprzedawali wam cygara najlepsze, jak te oto właśnie, to wydałyby się one wam obrzydliwemi, dlatego, że je rząd sprzedaje. Przytem to niema związku z ministerstwem spraw wewnętrznych, lecz skarbu, to też zechciej się z tem udać do pana Humana, wydział dochodów niestałych, pokój Nr. 17, w korytarzu 26-ym.
— Doprawdy, w zdumienie wprowazdasz mnie ścisłością i obfitością swych informacyj! Bierz że cygaro.
— A, drogi hrabio — rzekł Debray, zapalając manillę przy różowej świecy i wygodnie układając się na sofie — jakiś ty szczęśliwy, że nie masz nic do roboty! Doprawdy ty nawet nie pojmujesz ogromu swego szczęścia.
— I cóżbyś począł, mój drogi! Ty, podporo królestwa — odparł Morcef z lekką ironją — gdybyś nie miał żadnej pracy? Jakżeż nieskończenie nudziłbyś się wtedy, gdy umierasz z nudów nawet teraz! Lecz dobrze, ja cię rozerwę!
— Jakim sposobem?
— Zaznajomię cię...
— Z kobietą?... zawołał Debray, momentalnie siadając na sofie.
— Nie, z mężczyzną.
— O!... znam ich aż nadto dosyć!
— Ale nie znasz tgo, którego mam na myśli.
— Któż to jest? Skąd przybywa? Z końca świata może?
— Może z dalszych nawet zakątków wszechświata...
— Co u djabła! I może to on przywieźć ma z sobą to twe przyobiecane śniadanie?
— Uspokój się. Śniadanie jest przygotowane przy domowem ognisku. Ale ty może istotnie jesteś głodny?
— Tak, przyznaję się do tego, aczkolwiek nie jest to przyjemne przyznawać się do podobnie smutnego stanu żołądka. Wczoraj jednak obiadowałem u pana de Villeforta, a zauwałeś już może, że u tych wszystkich panów sądowników stół bywa zazwyczaj bardzo lichy?