Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

— Do stu djabłów! Mógłbyś szkalować obiady innych, gdyby choć znośne dawali wasi ministrowie!
— Prawda, ale my, przynajmniej nie zapraszamy na nie ludzi przyzwoitych.
— Wypijże, mój kochany, drugą szklankę Xeresu i weź drugi biszkopt.
— Chętnie. Wyborne jest bowiem to wino hiszpańskie. Przyznaj, żeśmy mieli słuszność, zaprowadzając w tym kraju spokój. Łatwiej ci będzie teraz to wino sprowadzać.
— Zapewne. Ale biedny Don Carlos...
— O! Don Carlos na tem tylko skorzysta. Zapijać sobie będzie teraz Burgunda! A za lat dziesięć ożenimy jego syna z młodą królową.
— Za co ty dostaniesz order Złotego Runa!
— Jak uważam, Albercie, to chcesz mnie odurzyć dzisiaj dymem kadzideł.
— Przyznać musisz, że to najlepiej usposabia żołądek do trawienia, Ale zdaje mi się, że słyszę w przedpokoju głos zacnego Beauchampa! Doskonale! bo zaraz zaczniecie się sprzeczać, co jest zawsze wyborną dla przysłuchujących się zabawą.
— O cóż mielibyśmy się sprzeczać?
— O dzienniki.
— Alboż ja czytam kiedykolwiek pisma?! — odparł Debray, z najwyższą pogardą.
— I dlatego wasza sprzeczka bardziej będzie zabawna.
— Pan Beauchamp — poważnie powiedział służący.
— Prosimy, prosimy. O, pióro straszliwe — zawołał Morcef, podnosząc się i spiesząc na powitanie przybyłego. — Debray już jest. Ten sam, który cię tak okropnie nienawidzi, aczkolwiek nigdy cię nie czyta. Tak mówi przynajmniej...
— Ma rację — dorzucił Beauchamp wesoło — to tak samo, jak ja; krytykuję go, a nie wiem wcale, co on robi. Dzień dobry, komandorze.
— O!... już wiesz o tem?! odpowiedział z uśmiechem Debray, podając dziennikarzowi rękę.
— Cóż u Boga! Cały świat o tem mówi. My jednak mogli-