na fale Rodanu, w naszej barce o podwójnym dnie, gdzie była ukryta kontrabanda, i dotarliśmy aż do Arles.
Gdyśmy tam stanęli, zaczęliśmy, korzystając z nocy, z pośpiechem wyładowywać nasze towary i przenosić je do miasta, przy pomocy ludzi, pozostających z nami w stosunkach, lub też oberżystów, u których mieliśmy nasze składy.
Czy dlatego, że ciągłe powodzenia znieczuliły nasz zmysł ostrożności, czy też z przyczyny, że zostaliśmy zdradzeni, dość że powinęła nam się noga. Pod wieczór dnia tego przybiegł do nas jeden z majtków, z zawiadomieniem, iż widział oddział celników, składający się z kilkunastu ludzi, który śpieszył w naszą stronę.
W jednej chwili byliśmy już wszyscy na nogach, ale niestety było już zapóźno. Statek nasz był widocznie pod obserwacją i nagle, jakby na komendę, został ze wszystkich stron otoczony.
W gronie celników, zalewających oba wybrzeża, dojrzałem kilku żandarmów. Do tchórzów nie należałem nigdy i odważnie zawsze potykałem się z każdym rodzajem wojsk, na widok żandarmów jednak ogarnął mnie strach i zacząłem się wycofywać z walki. Po chwili znalazłem się na spodzie okrętu, a następnie wymknąłem się przez okienko i rzuciłem się do wody; płynąłem rzeką dość długo, aż wreszcie wydostałem się na wody kanału, łączącego drogę wodną Beaucaire z Aiduesmortes.
Gdy się tam znalazłem, żadne niebezpieczeństwo już mi nie groziło. Płynąłem więc dalej cicho, z pełną wiarą, że będę uratowany, zwłaszcza że oberżysta utrzymujący tawernę na drodze pomiędzy Bellegarde a Beacuaire, jak już to panu hrabiemu wspominałem, był naszym przyjacielem.
Na nieszczęście moje oberża zmieniła właściciela. Nabył ją jakiś podstarzały człeczyna z Marsylii, który cały swój wielki majątek stracił tam na swem rzemiośle, a teraz próbował szczęścia na innej drodze. W tej to oberży i u tego człowieka miałem szukać schronienia.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.