o mnie. Adres mój w Paryżu: Palais Royal, sklep Nr. 42, przyjadę do was umyślnie, jeżeli będzie po co.
Silny grzmot przerwał mu mowę.
— Jakże pan pójdziesz w czas podobny? — zatroszczył się Kadrus.
— Nie boję się piorunów, drogi panie, a że trochę zmoknę — to także mi nie zaszkodzi.
— No, a chodzić po nocy, mając podobnie cenne rzeczy przy sobie, nie boisz się pan również?
— E, na złodziei to mam takie oto zabawki — odpowiedział handlarz, wyjmując z kieszeni parę nabitych krucic.
— Oto moje pieski, które nietylko szczekają, ale i ugryźć śmiertelnie potrafiłyby tych, którym zechciałoby się mego brylantu.
Małżonkowie spojrzeli na siebie ponuro. Widać jakaś jedna wspólna myśl narodziła się w ich głowach.
— Szczęśliwej podróży w takim razie — powiedział Kadrus.
— Dziękuję — odpowiedział jubiler.
Zabrał laskę, stojącą w kącie, na głowę włożył kapelusz i skierował się ku wyjściu.
Gdy otworzył drzwi — szalony wicher omal nie zwalił go z nóg.
— Piękny czas, do djabła! I pomyśleć, iż w taki czas przebyć mi przyjdzie parę kilometrów drogi!
— Zostań pan — zawołała Karkontka — prześpisz się u nas.
— Raz jeszcze dziękuję, muszę jednak bezwarunkowo być dziś jeszcze w Beaucaire.
— A więc dobranoc, w takim razie.
I Kadrus zbliżył się do drzwi, w chęci zamknięcia ich na noc za jubilerem.
— Nie widać, ni ziemi, ni nieba — rzekł już za drzwiami jubiler — powiedźcie, czy na lewo, czy też na prawo mam się zwrócić?
— Na prawo — odkrzyknął Kadrus — zbłądzić pan nie możesz, bo droga z obu stron wysadzona drzewami.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.