Ta strona została uwierzytelniona.
— To ja, jubiler!
— Widzisz — szepnęła Karkontka ze złowrogim uśmiechem — sam Bóg oddaje go w nasze ręce!
Kadrus, blady i drżący, padł z powrotem na sofę.
Karkontka przeciwnie, pewnym zupełnie krokiem podeszła do drzwi i otworzyła je.
— Posimy, panie, bardzo prosimy — rzekła.
— Doprawdy — zawołał jubiler, z którego strumieniami lała się woda, — widać, że sam djabeł nie chce, bym wracał do Beaucaire. Ofiarowałeś mi gościnę, panie Kadrus, a więc ją przyjmuję.
Kadrus, wybąkał parę słów bez związku, ocierając pot, spływający strumieniami z czoła.
Co do Karkontki, to ta najspokojniej zapraszała gościa w głąb izby.