Karkontka w milczeniu czas bardzo długi spoglądała na niego; potem wzruszyła ramionami i usiadła naprzeciwko niego.
Dogorywający płomień ogarniał resztę dopalającego się drzewa, oświecając ponure wnętrze izby. Karkontka wpatrywała się w męża, a że ten siedział ciągle nieruchomo, w tej samej pozycji, trąciła go w ramię.
Kadrus wtedy najwidoczniej zadrżał. Potem zaczęła mówić, lecz czy to mówiła bardzo cicho, czy też sen morzył mnie coraz bardziej — dość, że nic nie słyszałem. Wystrzał z pistoletu i krzyk okropny obudziły mnie; następnie jakieś chwiejące się kroki odbiły się echem po izbie i jakieś ciężkie ciało upadło na schody, akurat nad moją głową.
Wszystko to słyszałem w pół śnie; słyszałem jakieś kroki, jakiś krzyk przytłumiony, jakąś walkę... lecz nie zdawałem sobie jeszcze sprawy, czy dzieje się to w rzeczywistości, czy też tylko we śnie? Nareszcie jednak krzyk bardziej przejmujący przywrócił mi przytomność. Podniosłem się, oparłem na ręku, wreszcie otworzyłem oczy. Będąc jednak w grubych ciemnościach, nic dostrzec nie mogłem, podniosłem wreszcie rękę do czoła, na które, zdało mi się, że spada kroplami deszcz rzęsisty i obfity.
W domu tymczasem zapanowała absolutna cisza. Po dobrej chwili dopiero, usłyszałem chód mężczyzny po schodach; potem ktoś wszedł do gościnnej izby, pzystąpił do kominka i od tlejących popiołów zapalił świecę.
Był to Kadrus, blady śmiertelnie, w pokrwawionej koszuli. Z zapaloną świecą poszedł ponownie na górę, a po chwili wrócił na dół, trzymając w ręku otwarte pudełeczko, w którem lśnił i połyskiwał brylant. Pudełeczko to po chwili rzucił, a następnie wyjął z pierścienia, który rzucił również, brylant, zawinął go w chustkę, którą okręcił następnie szyję. Gdy to zrobił, pobiegł pospiesznie do szafy, dobył z niej pugilares z papierami i worek ze złotem i schował to wszystko do kieszeni. Potem otworzył drzwi wejściowe i znikł w ciemnościach.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.