Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.

Monte Christo bez jednego słowa otworzył pudełeczko, dobył z niego kryształowy flakonik, bogato złotem zdobiony, otworzył go i wpuścił zeń jedną kroplę w usta dziecięcia. Chłopczyk, aczkolwiek blady, otworzył oczy natychmiast.
Radość matki nie miała granic.
— Gdzież jestem? — zawołała — i komu mam do zawdzięczenia życie mej dzieciny?
— Jesteś pani — odpowiedział Monte Christo — u człowieka, szczęśliwego niewymownie, że ci oszczędził smutku.
— O, przeklęta ciekawość! — szepnęła nieznajoma — cały Paryż mówił o tych wspaniałych rumakach, należących do pani Danglars, więc i ja, szalona, zapragnęłam lepiej zapoznać się z ich wartością.
— Jakto? — zawołał hrabia z doskonale udanem zdziwieniem — koni nie widziałem, gdyż po wypadku myślałem jedynie o ratowaniu pani... Więc to były konie pani baronowej Danglars?
— Tak, panie. Czy pan może znasz baronową?
— Miałem zaszczyt być jej przedstawionym. Tembardziej się teraz cieszę, iż to mój służący uchronił panią od katastrofy. Bo ja byłem pośrednim sprawcą wypadku. Wczoraj właśnie konie te kupiłem, że jednak pani baronowa bardzo ich żałowała, więc je odesłałem z powrotem, z prośbą, by zechciała konie te przyjąć ode mnie w darze.
— Ach! Więc pan jesteś w takim razie hrabią de Monte Christo, o którym Herminja tak wiele mi wczoraj mówiła?!
— Tak jest, pani.
— Ja zaś jestem Elvirą de Villefort.
Hrabia skłonił się z takim wyrazem twarzy, jakby po raz pierwszy w życiu usłyszał to nazwisko.
— Mąż mój będzie hrabiemu wdzięczny niewymownie. Gdyby nie pas, to postradalibyśmy życie. Ocaliłeś mu żonę i syna, gdyby nie twoja szlachetna pomoc, ja i moje drogie dziecię zginęlibyśmy niewątpliwie.
— Jeszcze w tej chwili ogarnia mnie drżenie na myśl, w jak bardzo wielkiem znajdowałaś się, pani, niebezpieczeństwie.