ten i brylant są darami anioła, o którym przed chwilą wspomniałam właśnie.
— Nie ośmieliłbym się zapytywać o bliższe szczegóły. Nie chciałbym bowiem być natrętnym...
— Pan natrętnym? Oh! Przeciwnie! Bylibyśmy właśnie bardzo szczęśliwi, gdybyś pozwolił powiedzieć sobie coś o tej sprawie. Źleby było z nami, gdybyśmy chcieli ukrywać piękny czyn, którego worek ten jest właśnie dowodem. My pragnęlibyśmy zdarzenie to rozgłosić, jak najszerzej po świecie.
— Czy tak? — zapytał Monte Christo głosem przytłumionym.
— Panie — powiedział Maksymilian, podnosząc klosz kryształowy i z religijnem uczuciem całując jedwabny worek.
— Tego skarbu naszego dotykała się ręka człowieka, który ojcu naszemu uratował życie, imię nasze od hańby, wreszcie nas wszystkich od nędzy! A oto list.
Mówiąc to, Maksymiljan odczepił list i podał go hrabiemu. — Oto list ręką tego człowieka pisany, a nam oddany w domu, gdy ojciec, nie mogąc przeżyć hańby, umrzeć postanowił. Ten sam człowiek wreszcie ten brylant nam przysłał, jako dar ślubny dla mej siostry.
Monte Christo, siląc się na spokój, otworzył list i przeczytał go, głosem coraz bardziej wzruszonym. List ten znają już nasi czytelnicy. Był adresowany do Julji, zaś nosił podpis Sindbada, marynarza.
— Nazywacie go nieznajomym? A więc człowiek ten, który wam tę przysługę wyświadczył, pozostał dla was nieznany?
— Tak, panie. Nigdy nie mieliśmy sposobności uściśnięcia jego ręki, aczkolwiek wielokrotnie prosiliśmy Boga o tę łaskę — odpowiedział Morrel — w całym tym wypadku była jakaś tajemnicza ręka, która wszystkiem kierowała, ręka niewidzialna, potężna, a nam życzliwa.
— Nie tracę jeszcze nadziei — dorzuciła Julja — ucałowania kiedyś tej ręki. Przed czterema laty Penelon był w Tryjeście. Penelon, panie hrabio, to ów tęgi marynarz, którego widziałeś przed chwilą w ogrodzie. Otóż w porcie
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/271
Ta strona została uwierzytelniona.