miasta tego widział on pewnego anglika, i poznał w nim tego samego, który był u nas dn. 5 czerwca 1829 r., a do mnie napisał list ten w dn. 5 września. Według zapewnień Penelona był to ten sam człowiek.
— Więc to anglik — zapytał z udanem roztargnieniem Monte Christo, którego niepokoiło każde spojrzenie Julji — więc to był anglik, jak pani powiada?
— Tak jest — odpowiedział Morrel — u nas zjawił się w charakterze przedstawiciela firmy Thomson i French w Rzymie. Z tej to przyczyny zadrżałem cały, gdy pan hrabia powiedziałeś na owem śniadaniu u Morcefa, że bankierem twym, w Rzymie, jest ten dom handlowy właśnie. Więc ty hrabio może jednak mógłbyś nam coś powiedzieć o tym naszym nieznanym dobroczyńcy?
— Mówiłeś pan przecież, iż wzmiankowana firma wielokrotnie zapewniała was, że nic nie wie o całym tym wypadku.
— I tak jest istotnie. Panowie ci nie mogli, czy też nie chcieli nam dać wyjaśnienia.
— A więc anglik ten musiał być człowiekiem, który był winien waszemu ojcu wdzięczność... i zrewanżował się w tajemnicy. Jakże się ten anglik nazywał?
— Nie podał innego imienia — odpowiedziała Julia, wpatrując się w hrabiego z nadzwyczajną uwagą — jak tylko to, którem list ten podpisał.
— Ależ to nie jest nazwisko. To tylko pseudonim — zawołał hrabia.
Julja wpatrywała się w hrabiego coraz pilniej, natarczywiej, jakby szukała w rysach twarzy jakiegoś podobieństwa.
— Czy nie był to — odezwał się hrabia — mężczyzna tego samego mniej więcej co ja wzrostu, może tylko nieco szczuplejszy, w chustce wysoko na szyi zawiązanej, starannie zawsze pozapinany, sztywny, wiecznie z ołówkiem w ręku?
— Więc go pan znasz? — zapytała Julja z radosnem drżeniem głosu.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/272
Ta strona została uwierzytelniona.