— O!... nie szukaj go pani. A przytem nie wyciągaj żadnych wniosków z mych słów. Lorda Wilmora jeden z mych przyjaciół znał kiedyś dobrze i byłby mu opowiedział z pewnością cały wypadek, o ileby on go dotyczył.
— Siostro moja, siostro! — zawołał Maksymiljan — pan hrabia dobrze mówi i możliwe, iż ów anglik nie miał nic wspólnego z naszym dobroczyńcą. Przypomnij sobie co niejednokrotnie nasz ojciec powtarzał:
— „Nie anglik ów, bynajmniej, był sprawcą naszego cudownego ocalenia“.
Monte Christo zadrżał.
— Cóż ojciec pański mówił? — zapytał.
— Ojciec nasz twierdził uporczywie, że był to cud. Mówił, iż dobroczyńcą naszym był człowiek, który z grobu powstał. Ileż razy wymawiał zcicha jego imię! W chwili śmierci przypuszczenie to zamieniło się w pewność niezłomną. Ostatniemi jego słowy było:
— „Dzieci moje! Umierający widzi jasno. To był Edmund Dantes!“
Od kilku chwil bladość twarzy hrabiego potęgowała się coraz bardziej. Gdy zaś usłyszał ostatnie słowa — stała się przerażająca. Cała jego krew, najwidoczniej, spłynęła mu do serca, tak, iż słowa nie mógł przemówić. Dobył, ruchem nieprzytomnym, zegarek, chwycił za kapelusz, niezręcznym komplementem pożegnał panią Herboldową, uścisnął ręce Maksymiljana i Emanuela i skierował się ku wyjściu.
Ochłonął jednak najwidoczniej, gdyż, będąc już na progu, odwrócił się i rzekł:
— Pozwólcie, państwo, bym mógł was odwiedzać. Błogosławiony jest dom wasz. Po wielu latach, w domu waszym zabiło mi serce tak silnie, że aż się zapomniałem...
Raz jeszcze się skłonił i wyszedł.
— Dziwny to jakiś człowiek, ten twój hrabia Monte Christo, — rzekł Herbold, do Maksymiljana.
— Prawda. Szlachetne to jednak serce i coś mi mówi, że jest nam życzliwy.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/274
Ta strona została uwierzytelniona.