— Tak; tak — potwierdziła żywo pani de Villefort, z pewnym rodzajem zażenowania, czy zaniepokojenia — teraz przypominam sobie.
— Pamiętam i to jeszcze — ciągnął najspokojniej hrabia, że radziłaś mi się pani, co do stanu zdrowia panny Walentyny, aczkolwiek ja lekarzem nie byłem i nie jestem. Zajmowałem się i zajmuję teraz jeszcze chemją i naukami przyrodniczemi, lecz jako amator tylko.
W tej samej chwili wybiła godzina szósta.
— Już szósta — rzekła gospodyni domu, widocznie wzruszona, — może zechcesz, Walentyno, dowiedzieć się, czy dziadek obiadować będzie razem z nami, czy też osobno?
Walentyna podniosła się natychmiast i wyszła z pokoju, skłoniwszy się przedtem hrabiemu, bez jednego słowa odpowiedzi.
— Pan Noirtier jest podobno tknięty paraliżem? — zapytał Monte Christo — mówił mi coś o tem mąż szanownej pani.
— Niestety, tak jest, biedny starzec stracił władze we wszystkich członkach i tylko dusza żyje w tem jego martwem ciele, ale już nikła i drżąca, jak płomień lampy, który zgasnąć ma za chwilę. Proszę mi darować, że pana zajmuję opowiadaniem tych nieszczęść. Lecz zdaje mi się, że panu przerwałam. Mówi pan, że jesteś zdolnym chemikiem?...
— Nie mówiłem tego bynajmniej, — odpowiedział Monte Christo z uśmiechem — zaznaczyłem jedynie, iż tak chemją jak i naukami przyrodniczemi zajmuję się jako amator. Studjowałem chętnie, bo miałem wtedy zamiar osiedlić się na Wschodzie i pójść za przykładem Mitrydata, wszelako...
— Mitrydates rex ponticus — zawołał mały roztrzepaniec, wycinając ryciny z przepysznego albumu.
— Edwardzie... A, cóż to za dziecko! — zawołał pani de Villefort, wyrywając zniszczony album z rąk syna.
— Jesteś nieznośny! Idź za siostrą do dziadka.
— Album! — zawołał Edward.
— A na cóż ci on potrzebny? Byś go dalej niszczył!
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/285
Ta strona została uwierzytelniona.