Paryża, — używam przeto pigułek Planscha i kropli Hoffmana. Niech pan spojrzy, oto pigułki specjalnie dla mnie robione.
Monte Christo otworzył maleńkie pudełko, które mu pani de Villefort podała, i zaczął wąchać z prawdziwem amatorstwem i znawstwem urodzonego chemika.
— Zrobione są doskonale, mają jednak tę wadę, iż trzeba je połykać, co dla osoby omdlałej jest rzeczą niemożliwą. Wolę więc swój eliksir...
— I jabym go wolała. Nie mogę jednak być natrętną i nie ośmieliłabym się nigdy prosić...
— Ja zaś gotów jestem służyć pani.
— Ach, panie!... Dziękuję bardzo.
— O jednej tylko rzeczy zechciej pani pamiętać, mianowicie, iż w małej dozie — eliksir ten jest lekarstwem, w wielkiej — silnie działającą trucizną, jedna kropla — przywraca życie, dziesięć — zabija. Jest to trucizna tem niebezpieczniejsza, iż rozpuszczona w szklance wina lub lemoniady, nie zmienia smaku tych płynów.
Wybiła godzina wpół do siódmej. Lokaj zaanonsował przybycie jakiejś przyjaciółki, zaproszonej na obiad.
Hrabia powstał z wyrazami pożegnania.
— Dziękuję hrabiemu bardzo za wizytę i za tak zajmującą rozmowę. A proszę nie zapomnieć o recepcie!
— Musiałbym chyba zapomnieć o rozmowie z panią, a to jest niepodobieństwem.
Skłonił się i wyszedł.
Pani Villefort zamyśliła się.
— Szczęśliwy człowiek — powiedziała głośno do siebie — zdaje się, iż jego nazwiskiem jest również Adelmonte...
Co do hrabiego Monte Christo, to rozmowa ta przeszła wszelkie jego oczekiwania.
— Na doskonały grunt trafiłem! Żadne moje ziarno tam rzucone, — napewno nie zginie...
Na drugi dzień posłał żądaną receptę.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/294
Ta strona została uwierzytelniona.