też, gdybym tak sumy tej nie otrzymał, tobym się znalazł tutaj w mieście, którego nie znam zupełnie, w dość przykrem położeniu.
— Czyż taki bogacz, jak pan, znaleźć się może gdziekolwiek w pieniężnych kłopotach? — zapytał Monte Christo.
— Ależ u djabła, ja tutaj nie znam absolutnie nikogo! — zawołał, podnosząc głos, luceńczyk.
— Ale pana znają wszyscy. A już bankierzy — z pewnością.
— Tak, zapewne... Wolałbym wszelako, gdyby pan hrabia sumę tę zechciał mi wypłacić.
— Ależ z największą przyjemnością! — odpowiedział hrabia.
Major oniemiał i osłupiałym wzrokiem spojrzał na hrabiego.
— Ależ proszę, siadaj pan — zawołał hrabia — jakiż ja jestem nieuważny! Od kwadransa rozmawiamy, a ja pana nie poprosiłem siedzieć!
— O, nic nie szkodzi! — powiedział major, lecz wziął natychmiast krzesło i usiadł.
— Możebyś się pan czem posilił teraz?... Tak szklaneczkę porto, albo alikante?
— Jeżeli łaska, to proszę o alikante, jest to moje ulubione wino.
— Mam właśnie wcale niezłe. Może z biszkoptem w dodatku?
— Niech będzie i z biszkoptem!... jeżeli pan hrabia tak chcesz koniecznie.
Monte Christo zadzwonił. A gdy wszedł Baptysta, podszedł do niego i zapytał zcicha:
— I cóż?
— Młodzieniec ten już przybył oddawna i oczekuje w mniejszym salonie — odpowiedział równie cicho lokaj.
— Dobrze. Przynieś wina alikante i biszkoptów.
Baptysta wyszedł, lecz prawie natychmiast powrócił z żądanymi przedmiotami.
Hrabia nalał z omszałej butelki i major wziął się natychmiast do pełnego kieliszka i do biszkoptów.
— Otóż — odezwał się Monte Christo — jesteś oddawna mieszkańcem Lukki, jesteś bogaty, ze znakomitej pochodzisz
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/010
Ta strona została uwierzytelniona.