Major, przybierając minę pełną godności, nie dał żadnej odpowiedzi.
— Czekaj — rzekł Andrzej, głos zniżając — ja pierwszy dam ci dowód zaufania. Mnie ofiarowano sześćdziesiąt tysięcy lirów rocznie, abym został twoim synem.
Major z wyrazem niepokoju rozejrzał się dookoła.
— Bądź pan spokojny, jesteśmy sami. Mówimy zresztą narzeczem, którego tutaj nikt napewno nie rozumie.
— Mnie, — rzekł z westchnieniem luceńczyk — dadzą pięćdziesiąt tysięcy zaledwie i to jednorazowo!
— Panie Cavalcanti — zagadnął Andrzej — czyś pan wierzył kiedykolwiek w opowieści arabskie?
— Dotychczas nie, ale teraz kto wie... czy nie zacznę w nie wierzyć. Mam dane po temu!
I major wyjął z kieszeni garść złota.
— Więc pan sądzisz, że można wierzyć tym wszystkim obietnicom? — zapytał Andrzej.
— Zdaje mi się, że tak. Trzeba tylko, byśmy dobrze swe role odgrywali, ja — ojca, zaś ty — syna.
— I któż u djabła chcieć może tego wszystkiego? Jaki może mieć w tem interes? Odebrałeś zapewne pewien list. Od kogo on był, wiedzieć bym pragnął?
— Od księdza Bussoni, którego co najdziwniejsze, nigdy w życiu nie widziałem i nigdy nic o nim nie słyszałem.
— Cóż ten list zawierał?
— Masz go, możesz przeczytać.
Andrzej zaczął czytać. „Jesteś ubogi. Smutna oczekuje cię starość. Dam ci sposobność zdobycia nieco grosza. Jedź natychmiast do Paryża, a gdy tam już będziesz, udaj się do hrabiego Monte Christo, zamieszkałego na polach Elizejskich i zażądaj od niego zwrotu syna, którego miałeś z margrabianką Corsinari, a którego ci porwano w piątym roku życia. Syn ten ma na imię Andrzej. Abyś nie miał wątpliwości co do dobrych chęci niżej podpisanego, załączam: a) przekaz na 2,400 lirów toskańskich, na dom pana Gorri we Florencji, b) list
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/022
Ta strona została uwierzytelniona.