— W sobotę. Tak, w sobotę proszę obydwóch panów do siebie. Będę miał w dniu tym, w pałacu, przy ulicy Fontaine Nr. 28, w Auteuil, parę osób na obiedzie, pomiędzy innymi — i pańskiego bankiera, barona Danglarsa.
— Jak mam się ubrać? — zapytał pokornie luceńczyk.
— Strój galowy: mundur, pantalony białe, krótkie, wszystkie ordery i krzyże na piersi.
— A ja? — zapytał z kolei Andrzej.
— Ubiór jak najskromniejszy. Spodnie czarne, lakierowane pantofle, kamizelka biała, frak czarny, lub też ciemno granatowy. Chustka na szyi śnieżno biała, z długimi końcami. Im mniej pan okażesz pretensji w ubiorze, tem korzystniejsze sprawisz wrażenie. Jeżeli będzisz kupował konie, poradź się jakiego anglika, jeżeli faeton, zasięgnij rady mego Baptysty.
— O której godzinie mamy się stawić?
— O wpół do siódmej.
— Dobrze, będziemy służyli — odrzekł luceńczyk, sięgając ręką po kapelusz.
Obaj panowie Cavalcanti pożegnali hrabiego i wyszli.
Hrabia zbliżył się do okna i widział, jak szli przez ulicę, prowadząc się pod rękę.
— O!... nędznicy! Jaka szkoda, że istotnie nie jest to ojciec z synem...
A po krótkiej chwili ponurego zamyślenia powiedział sam do siebie.
— Pójdę do Morrelów. W ożywczym zdroju ich pogodnego życia obmyć się z tej ohydy!
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/025
Ta strona została uwierzytelniona.