glądał się Walentynie, dopatrując się różnic pomiędzy blondynką, o melancholijnem oku i postaci smukłej jak topola, a brunetką o oku dumnem i postaci wyniosłej Junony.
Po półgodzinnej przechadzce, panienki oddaliły się. Maksymiljan domyślił się, iż jest to zapowiedź końca wizyty pani Danglars. W rzeczy samej, Walentyna wkrótce przyszła sama.
Postępowała zwolna, z obawy, aby jakieś ciekawe spojrzenie nie zechciało śledzić jej powtórnego wyjścia do ogrodu. Zamiast zbliżyć się do kraty, usiadła naprzód na ławce i bez przesady, smutnemi oczyma spoglądać zaczęła na drzewa, klomby i kwiaty.
Po dłuższej chwili dopiero podbiegła ku kracie.
— Witam cię, Walentyno! — odezwał się głos tęskny zza kraty.
— I ja cię witam, Maksymiljanie, pozwoliłam na siebie czekać, widziałeś jednak przyczynę.
— Tak, poznałem pannę Danglars; nie myślałem, abyś była w tak bliskich stosunkach z tą młodą osobą?
— A któż ci powiedział, że ja z panną Danglars w bliskich jestem stosunkach?
— Nikt. Tak mi się jednak zdawało. Wyglądałyście jak dwie rozmiłowane w sobie przyjaciółki, opowiadające sobie swe pensjonarskie tajemnice.
— Zgadłeś nawet. Bo istotnie były to zwierzenia. Panna Danglars użalała się, iż rodzice zmuszają ją do wyjścia za mąż, za pana de Morcefa; ja znów mówiłam jej, iż związek z panem d‘Epinay uważam za nieszczęście.
— Droga Walentyno!
— Otóż widzisz, mój przyjacielu, gdy mówiłam o człowieku, którego kochać nie mogę, myślałam o tym, którego miłuję!
— Jesteś nieskończenie dobrą. Masz przytem w sobie to, czego panna Danglars nigdy mieć nie będzie, to jest niewypowiedzialny wdzięk niewieści, który jest tem dla kobiety, czem jest woń dla kwiatu, a słodycz dla owocu.
— Maksymiljanie!... patrzysz na mnie okiem miłości.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/027
Ta strona została uwierzytelniona.