Mruganie wyjątkowo szybkie, ujawniło przeczenie. Było ono do tego stopnia gwałtowne, że aż wzgardliwe.
— Więc i swemu wnuczkowi nie chcesz zostawić swego majątku?... Więc może synowi? — zapytał notarjusz.
— Nie — było odpowiedzią starca.
Obaj rejenci ze zdumieniem spojrzeli na siebie; na twarzach państwa de Villefort uwydatniły się znów inne uczucia, na jednej widniał wstyd, na drugiej złość bezsilna.
Wzrok starca przebiegł szybko po wszystkich obecnych, aż w końcu zatrzymał się na Walentynie, przyczem jego spojrzenie spoczęło z uporczywością na jej ręce.
— Moja ręka?... z niepewnością powiedziała Walentyna wtedy — czego chcesz od mej ręki, dziaduniu?
Oko starca, bez zmiany, wpijało się wprost w prawą rękę Walentyny.
— Co to znaczy? — Czegóż chcieć może pan Noirtier, od ręki swej wnuczki? — ze zdumieniem zawołali wszyscy.
— Widzicie, panowie, że to wszystko było próżnym trudem. Mój ojciec, niestety, ma umysł bardzo osłabiony, jest niepoczytalny — odezwał się prokurator królewski.
— Rozumiem już! — zawołała w tej samej chwili Walentyna. — Dziadkowi chodzi o moją rękę, t.j. o moje małżeństwo! Czy tak, dziadziuniu?
— Tak, tak, tak... powtórzył znak potwierdzenia paralityk, rzucając za każdym razem błyskawice spojrzeń.
— Pan nie życzysz sobie, by twa wnuczka wyszła zamąż? — zapytał notarjusz.
— Tak.
— Ależ to niedorzeczność — zawołał de Villefort.
— Zechce pan darować — zaprzeczył rejent — wszystko to jest najzupełniej jasne i bardzo logiczne, ja zaś przywołany zostałem tutaj na to, by stwierdzić wolę testatora.
— Ty nie chcesz, dziaduniu, bym poszła za pana Franciszka d‘Epinay? — zapytała Walentyna.
— Tak.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/051
Ta strona została uwierzytelniona.