Tutaj starowina urwał, a po chwili odezwał się żałosnym głosem:
— O! mój Boże!... brakuje, brakuje mi trzech. Wczoraj jeszcze były, pewien jestem, że były, bo je jak najstaranniej przeliczyłem. Niezawodnie syn starej Szymonowej pochwycił je, a i dziś rano go spostrzegłem, jak się w pobliżu ogródka kręcił. O, nic dobrego!
— Istotnie — przerwał starowinie Monte Christo — występek tego chłopca jest bardzo wielki, powinieneś mu jednak pan wybaczyć to, ze względu na jego młody wiek.
— Tak, zapewne... Jednakże jest to dla mnie ogromna przykrość... Lecz dość już o tem. Pan jesteś moim zwierzchnikiem zapewne?
— Uspokój się, mój przyjacielu — odpowiedział hrabia z dobrotliwym uśmiechem — nie jestem bynajmniej zwierzchnikiem twoim, ani tembardziej kontrolerem, któryby miał polecone przeprowadzić u ciebie rewizję. Jestem zwykłym przechodniem, którego ciekawość tutaj przywiodła i który już zaczyna sobie wyrzucać, że odwiedzinami swemi naraził cię na taką stratę czasu.
— Mój czas nie jest znów tak bardzo drogi — odrzekł hodowca poziomek z dobrotliwym uśmiechem — czas mój wprawdzie jest własnością rządu, ale przed półgodziną zaledwie otrzymałem od mego najbliższego korespondenta znak, że za godzinę jakąś dopiero potrzebować mnie on będzie.
— Mówiąc to, rzucił okiem na kompas (w ogródku wieży Monthlery było wszystko, nawet kompas), a następnie dodał: widzisz pan, mam oto jeszcze dziesięć minut wolnego, czasu, conajmniej. Zaś zejść z góry musiałem, bo poziomki akurat dziś dojrzały i trzeba było koniecznie je zerwać, gdyż jutro, kto wie? — czy nie byłoby już zapóźno! Pan słowom mym zdajesz się nie dawać wiary? A jednak tak jest. Do jutra poziomki myszy by zjadły!
— Na honor — rzekł poważnie Monte Christo — nigdy bym w to nie wierzył. Jak widzę, to myszy nie są z sąsiadów
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/065
Ta strona została uwierzytelniona.