— Domek... dwie morgi ogrodu...
— I tysiąc franków rocznie...
— Boże mój!... Boże!!...
— Mieć będziesz to wszystko, tylko bierz!
I Monte Christo już wprost siłą wcisnął do kieszeni urzędnika asygnaty.
— I cóż ja mam teraz za to wszystko robić?
— O, nic trudnego.
— Chciałbym wiedzieć jednak?
— Powtórz pan te oto znaki.
I Monte Christo wydobył z kieszeni papier, na którym nakreślone były trzy znaki i porządek w jakim miały być dane.
Z drżeniem i z zimnym potem, który oblał mu czoło, starowina wykonał polecenie, bez względu na znaki przeczenia, które mu przesyłał korespondent z lewej strony; musiał on zapewne przypuszczać, że hodowca brzoskwiń oszalał chyba!
Tymczasem jednak korespondent odbiorczy powtórzył jak najdokładniej znaki Monte Christa i te, bez żadnej już zmiany, doszły do ministerstwa spraw wewnętrznych.
— I oto jesteś pan bogaty — rzekł Monte Christo.
— Tak, ale za jaką cenę!
— Posłuchaj mnie, przyjacielu — rzekł wtedy hrabia — nie chciałbym, byś miał teraz wyrzuty sumienia, wierz mi tedy, a przysięgam ci na zbawienie mej duszy, że mówię prawdę, że czynem swym nikomu dobremu nie wyrządziłeś krzywdy, a tylko pomogłeś do spełnienia zamiarów boskich.
Biedny starzec to się oglądał dookoła, to znów chwytał się za kieszeń, jakby chcąc stwierdzić, że pieniądze otrzymane istotnie się tam znajdują, to bladł, to się znów czerwienił, wreszcie wpadł, zataczając się, do swego pokoju, ażeby napić się wody, lecz padł na progu omdlały.
Wtedy Monte Christo zostawił jeszcze dziesięć tysięcy franków na stole i wyszedł cicho z izdebki.
W pięć minut po dojściu tej telegraficznej wiadomości do ministerstwa, Debray kazał założyć konie i pojechał do Danglarsów.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/070
Ta strona została uwierzytelniona.