Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/076

Ta strona została uwierzytelniona.

koni zaprzężony i dwóch jeźdźców stanęło przed złoconą kratą, która momentalnie otworzyła się przed nimi.
Powóz objechał klomb i stanął przed portalem, mając za sobą, jakby straż przyboczną, dwóch jeźdźców. W jednem mgnieniu oka Debray zeskoczył z konia i, zostawiając go na opatrzności boskiej, podskoczył do drzwiczek, by podać rękę baronowej, która mu podziękowania za tę grzeczność gestem, którego nikt, prócz Monte Christa, nie zauważył, a który był nieomal pieszczotą.
Uwagi hrabiego nic ujść nie zdołało, to też dostrzegł on nawet błysk białego bileciku, który z rąk baronowej przemknął się do zaciśniętej dłoni Debray‘a.
Za żoną wysiadł bankier. Bardzo blady jakby z grobu powstał.
Pani Danglars za to była najzupełniej swobodna, ożywiona i wesoła. Rozejrzała się jednym rzutem oka (który jeden tylko Monte Christo zrozumiał) po całym dziedzińcu i z marmurowym spokojem, który był do pozazdroszczenia zaprawdę, zwróciła się do Morrela z zapytaniem:
— Jeżeli pan jesteś moim przyjacielem, powiedz mi szczerze, czy koń pański jest na sprzedaż?
Morrel zamiast odpowiedzi z wysiłkiem uśmiechnął się jedynie, jednocześnie oczami błagając Monte Christa o pomoc.
Hrabia tę niemą prośbę zrozumiał natychmiast.
— Pani — rzekł — widzę się zmuszonym stwierdzić, że pan Morrel nie może wprost nikomu konia swego odstąpić, ponieważ od jego posiadania zależy jego honor.
— A to jakim sposobem?
— Założył się, iż ujeździ Medeaha w przeciągu sześciu miesięcy; otóż, gdyby się go pozbył przed tym terminem, nietylkoby przegrał zakład, ale powiedzianoby jeszcze, iż w obawie konia uchylił się od zadania. Pojmuje chyba pani, że kapitan spahisów nie może się narażać na podobne wieści, chociażby nawet chodziło o dogodzenie kaprysowi pięknej kobiety.