Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

już rzędu, według mego systemu klasyfikacji, jaki ci przed chwilą, panie Danglars, wyłożyłem.
— A ja go brałem za zwyczanego sobie majora i nic więcej. Rzecz szczególna, jaki on przytem niepozorny!
— Bardzo słuszne spostrzeżenie. Istotnie jego wygląd bardzo niewiele zapowiada. Ale wszyscy włosi prezentują się nieszczególnie.
— No, młody Cavalcanti ma już wygląd wcale dobry.
— Znów słuszność jest po pana stronie. Jest tylko nazbyt może bojaźliwy, lecz poza tem prezentuje się wcale przyzwoicie. Ale cóż? Znajdował się do tej chwili pod opieką bardzo surowego, jak mi mówiono, nauczyciela. Mój obiad w Auteuil był jego pierwszem wyjściem w świat.
— Wszyscy włoscy arystokraci zawierają związki małżeńskie pomiędzy sobą wyłącznie, podobno? — zapytał niedbale Danglars.
— Prawda, że jest to ich zwyczaj. Cavalcanti jednakże jest wielkim oryginałem i nic nie robi tak, jak inni. To też jestem prawie pewien, że po to wysłał syna do Francji, aby ten tutaj wyszukał sobie małżonkę.
— Tak pan sądzisz?
— Jestem tego pewien.
— A o jego majątku co pan słyszałeś istotnie konkretnego?
— Wiesz pan, że tak mówiąc zupełnie serjo, to faktycznie nie wiem nic. Tyle tylko, co o nim mówią. Zaś mówią, że ma mieć podobno miljony.
— No, a pana osobiste przekonanie?
— Według mego mniemania to i ród Cavalcantich, a ród to bardzo wielki, jak wiele innych, zakopał gdzieś w ziemi swe bogactwa, przyczem tajemnica skarbu jest wiadoma zawsze jednemu tylko człowiekowi, będącemu głową rodu.
Wie, pan, iż w tem co pan mówi, musi być dużo prawdy, niejeden bogacz z za Alp przybyły rozporządza bowiem olbrzymiemi bogactwami, nie posiadając przytem jednej piędzi ziemi.
— A przynajmniej bardzo mało, ja naprzykład znam jeden tylko pałac Cavalcantich, w Lukka.